Green Class - Pandemia. Tom 1.
Green Class. Pandemia. Tom 1
Grupka uczniów z Kanady jedzie ze swoim nauczycielem biologii na dwutygodniową „Zieloną szkołę” – tu od razu mamy wyjaśnienie, skąd pomysł na tytuł serii. 14-dniowa „lekcja życia” odbywa się na bagnach Luizjany. Kiedy zmęczeni, brudni i podenerwowani wracają na miejsce zbiórki, gdzie czeka autokar mający zawieźć ich na upragnione i wyczekiwane lotnisko, okazuje się, że wiele się zmieniło… wokół nie ma żywej duszy, a wszędzie walają się ulotki o obowiązkowych szczepieniach i kwarantannie…
Ale się EGMONT wstrzelił z tym tytułem, co? :D Real time marketing lvl ekspert.
Okazuje się, że świat, który jeszcze kilkanaście dni temu ogarnięty był szałem zakupów, Facebooka i Tindera, zmienił się dość konkretnie. Ludzie zarażeni dziwnym wirusem najpierw stają się apatyczni, przestają rozpoznawać bliskich, po czym zmieniają się w agresywne stwory, przypominające drzewce…
Wszędzie wokół szerzy się anarchia i chaos, a akurat ta część Luizjany, w której znajdują się nasi młodzi bohaterowie, zostaje odcięta od świata potężnym murem, którego dzień i noc pilnują snajperzy i wojsko. Wszyscy, którzy są po złej stronie, są skazani na walkę o przeżycie. Tymczasem wokół pojawia się coraz więcej potworów, a jeden z chłopaków z ekipy, zarażony, ale nie pozostawiony samemu sobie, czuje się coraz gorzej…
Mam wrażenie, że krótki, 72-stronicowy komiks skierowany jest bardziej w stronę młodzieży niż dorosłych, aczkolwiek ja, 37-latek, bawiłem się dobrze. Prosta opowieść, jakich w sumie było wiele, jest dopiero wstępem do właściwej historii, która - mam nadzieję - nie będzie sztampowa i powtarzalna.
Sam scenariusz wydaje się nieco naiwny przez fakt, że młodym bohaterom właściwie wszystko się udaje. Pomijając oczywiście dość niefortunną sytuację ogólną, odnajdują się w niej bardzo szybko, wiedzą jak postępować, są twardzi i nieustępliwi, w trudnych rozmowach i decyzjach są zaskakująco dojrzali i zdają się mieć więcej doświadczenia, niż powinni. To troszkę razi, bo dobrze byłoby jednak, gdyby przynajmniej na początku byli zagubieni, nieracjonalni i sfrustrowani. Tymczasem już po kilku tygodniach od wystąpienia zarazy oni robią sobie wypady na miasto w celu zabijania potworów… To duże uproszczenie.
„Green Class” to efekt współpracy dwóch Francuzów: Jerome Hamon zajął się scenariuszem, natomiast David Tako narysował całą historię i nadał jej barw. Jest to pierwsze tak duże przedsięwzięcie ilustratorskie, w którym bierze udział. I jak na debiut, moim zdaniem wypada świetnie. Rysunki są bardzo realistyczne, chociaż kreska sprawia jednocześnie wrażenie, jakby czerpała odrobinę z mangi i anime. Widać to szczególnie w scenach bijatyk, gdzie charakterystyczne kreski nadają postaciom dodatkowej dynamiki ruchu. Czerń i biel może bardziej odpowiadałyby klimatowi postapo, ale moim zdaniem dodanie soczystych kolorów potęguje klimat i nadaje opowieści głębi. Skoro jesteśmy przy jakości, to muszę, jak zwykle zresztą, napisać kilka słów o samym wydaniu. Mimo że komiks jest stosunkowo krótki, EGMONT postawił na twardą oprawę, która dodatkowo ma fakturę, jak mi się wydaje, nawiązującą do „skóry potworów”. Mamy bardzo dobrej jakości papier i format A3. Wszystko to razem dodaje nam zdecydowanie wrażeń organoleptycznych podczas lektury, bo cały czas opuszki palców wędrują nam pod „pofałdowanej” okładce. Fajny zabieg.
Mimo że temat wydaje się oklepany i przerobiony wzdłuż i wszerz, dajmy tej historii szansę – jeśli autorzy wykażą się wizjonerstwem i solidną wyobraźnią, mamy szansę na fajną serię. Ja na pewno będę czytał dalej, bo jestem ciekaw, w którą stronę to pójdzie i jak dalej potoczą się losy paczki przyjaciół ze szkoły.
Jeśli macie ochotę zapoznać się z tym komiksem, można go dostać ze spoko rabatem, tu: https://egmont.pl/Green-Class.-Pandemia.-Tom-1,24431635,p.html
Artur Urbanowicz - "Paradoks".
Artur Urbanowicz
„Paradoks”
Wydawnictwo Vesper
PREMIERA: Jesień 2020 (jak koronawirus pozwoli)
Nie jest to recenzja, a bardziej zapowiedź tego co Was czeka, jeśli sięgnięcie po nową książkę Artura.
Życie Maksa, studenta matematyki na Uniwersytecie Gdańskim, skupia się na perfekcjonizmie w każdym jego aspekcie. Najważniejsza jest oczywiście nauka, zdobywanie kolejnych piątek na egzaminach i utrzymywanie wśród kolegów i wykładowców opinii, że jest zdecydowanie najlepszym uczniem na wydziale. Jego chorobliwy perfekcjonizm objawia się także w każdej innych dziedzinach życia, poczynając od zwykłego śniadania, przez wypominanie błędów logicznych przypadkowych ludzi z internetu, kończąc na pogardzie wobec wszystkich wokół, zwłaszcza tych, którzy nie rozumieją matematyki tak jak on, i nie poświęcają życia na nieustanne samodoskonalenie się.
Maks przekona się jednak bardzo szybko, że takie podejście do życia, stricte matematyczne, dążenie do celu po trupach, poświęcanie przyjaźni, relacji z rodziną i dziewczynami, bycie dla siebie nad wyraz surowym i wymagającym, niesie ze sobą pewne niebezpieczeństwo, ale i paradoksalnie, poszerzenie horyzontów na tematy, które do tej pory nie miały dla niego znaczenia, a już na pewno niełatwo mu będzie zaakceptować rzeczywistość i sytuacje, w których chłopak niebawem się znajdzie…
Zaczynają się bowiem, dziać wokół niego rzeczy niewytłumaczalne, które wnikliwy umysł Maksa zaczyna interpretować jako niemożliwe i nieracjonalne. Nie pamięta, że był na egzaminie albo że wysłał ojcu prezent na urodziny. Wygląda to tak, jakby prowadził jednocześnie dwa różne życia, przy czym nie pamiętał w ogóle tego drugiego… Sytuacja staje się dramatyczna, kiedy wraca z przerwy międzysemestralnej i prowadzący samochód mężczyzna w pewnym momencie wykrzykuje mu prosto w twarz, że Maks zrujnował mu życie, po czym niespodziewanie atakuje go nożem. Twarz napastnika wydaje mu się dziwnie znajoma, tylko czemu widać ją jakby podwójnie…?
Od tego momentu, akcja powieści nabiera tempa, a historia porywa nas w przeróżne miejsca i czasy. Spotkacie tu demony, mroczne wewnętrzne głosy, policyjne śledztwo, krwawe morderstwa i całą masę fabularnych twistów, a wszystko to okraszone teoriami tak zakręconymi, że żuchwa w trakcie czytania opadnie wam do ziemi, po czym ją pozbieracie, dokończycie historię Maksa, zamkniecie książkę i na cały głos krzykniecie: „o ku*wa! Co to było??!”
I właściwie tyle mogę napisać ☹ przegadałem dzisiaj z Arturem dwie godziny, tylko o książce, ale jest ona na tyle specyficzna, że bardzo ciężko jest napisać cokolwiek, bez spoilerowania. Nie wspominam nawet słowem o najważniejszym wątku i trzonie całej powieści, bo kilka słów za dużo zepsuje całą zabawę przyszłym czytelnikom. Jestem natomiast otwarty na wszelkie dyskusje z osobami, które mają już lekturę za sobą, poczyniły stosowne przemyślenia i notatki, i tak jak ja, nie mogą wyjść z podziwu 😉
Jestem niesamowicie zadowolony, że mogłem być kolejny raz beta-czytelnikiem nowej powieści Artura Urbanowicza. „Paradoks” to książka, którą ciężko jednoznacznie sklasyfikować i ubrać w ramy jednego gatunku literackiego. Właściwie nawet nie chcę tego robić, bo byłoby to krzywdzące dla całej historii. Mamy tu prawdziwy miszmasz – od thrillera psychologicznego, poprzez kryminał, aż do soczystego horroru, całkiem konkretnej porcji science - fiction, a nawet weirdu…
Autor włożył MNÓSTWO pracy w to, żeby wszystko trzymało się kupy, miało sens, było spójne i wynikało jedno z drugiego. A uwierzcie mi – to zdecydowanie nie było łatwe zadanie. „Paradoks” warto czytać z uwagą i skupieniem. Artur coraz więcej wymaga od czytelnika, ale także i od siebie, bo śledzę jego karierę pisarską od samego początku, i widać ogromny progres i zmiany w sposobie i stylu pisania.
„Paradoks” jest powieścią wielowymiarową, ze świetnie skonstruowanymi postaciami, z niekonwencjonalnym pokazaniem dobra i zła, które nie zawsze jest łatwo jednoznacznie określić. Historia wije się i miesza czytelnikowi w głowie, nic nie wydaje się być tym czym powinno, a wszystko to widzimy jakby podwójnie. I w odcieniach czerwieni…
Jack Ketchum, Edward Lee - "Zaburzenia snu".
Że nie jestem fanem horroru ekstremalnego, którego przedstawicielem i autorytetem jest przede wszystkim Edward Lee, to chyba wszyscy wiedzą. Ale tym razem bawiłem się zadziwiająco dobrze. Panowie zresztą też, o czym wspomina w swoim posłowiu Jack Ketchum. Pisanie tych kilku opowiadań, wzajemne poprawianie się i radość, jaka z tego wynika, była motorem napędowym tego duetu.
Zbiorek składa się z pięciu opowiadań, oraz fajnego zabiegu, który zastosował Dom Horroru, mianowicie dodanie alternatywnych zakończeń dwóch tekstów ze zbioru – „Dobrze cię widzieć ”Jacka Ketchuma oraz „Dla ciebie zrobiłbym wszystko” Edka Lee. Znajdują się one na końcu książki, którą czyta się ultra szybko, więc na świeżo można porównać sobie obie wersje, zobaczyć, który autor gdzie wprowadził jakie zmiany. Z początku nie bardzo kumałem o co w tym chodzi, myślałem, że może wkradł się w drukarni błąd, i przedrukowali drugi raz to samo, ale jednak nie – ciekawa sprawa, podoba mi się.
Opowiadania jakie znajdziemy w tym zbiorku, to: „Oddałbym ci wszystko” (tego tekstu dotyczy alternatywny tytuł „Dla ciebie zrobiłbym wszystko”), „Listy miłosne z deszczowego lasu”, „Maski”, „Na lewo patrz” oraz tytułowe „Zaburzenia snu” (alternatywa „Dobrze cię widzieć”).
Według mnie, zbiorek rozpoczyna się dość niefortunnie, bo najgorszym tekstem. Oczywiście, dla mnie, najgorszym – ociekający seksem, brutalny i z banalnie prostą historią i nieszczęśliwej miłości, seksoholizmie pewnej kobiety i zdradzie, która kończy się dla niej dość nieprzyjemnie, a dla jej kochanka jeszcze gorzej. Właśnie przez takie teksty, horror ekstremalny nie bardzo mi podchodzi – nie mają żadnej zagadkowości, nie ma ciekawej historii, kojarzy mi się to z „Trudnymi Sprawami” dla dorosłych 😉
Na szczęście potem jest już dużo lepiej, kolejne opowiadanie już zdecydowanie bardziej mi podeszło – znowu dużo seksu, w różnych płciowych konfiguracjach i pozach, znowu naiwny chłopak zakochany po uszy w dziewczynie, która czyha na jego pieniądze, a na boku rżnie się z kim i gdzie popadnie, podczas gdy on oddaje się swej pracy i pasji – odnajdywaniu nowych gatunków grzybów i porostów, w lesie deszczowym w Brazylii. Co zresztą kończy się niebywałym sukcesem i odkryciem na miarę wejścia do mykologicznej elity i jest ogromnym szczęściem i dumą dla badacza. Niestety, nie jest to „Indiana Jones”, a horror – coś więc musi pójść nie tak. I idzie, bardzo plastycznie i zjawiskowo. Jest wątek zemsty, i coś co jest mocno na czasie obecnie, ale nie będę zdradzał nic więcej 😉
Dalej mamy dwie petardy – najlepszy tekst zbioru czyli „Maski” – mniej seksu, a dużo tajemnicy, szczyptę magii i „Oczy szeroko zamkniętych” Kubricka. Zakończenie nie jest oczywiste i ociera się lekko o weird fiction, co przyznam szczerze mnie zaskoczyło, i ucieszyło jednocześnie. Naprawdę dobry tekst.
Z kolei „Na lewo patrz”, jest zdecydowanie najoryginalniejszy i nie wiem co chłopaki brali podczas jego pisania i poprawiania, ale ubawiłem się niesamowicie. Pomysł genialny w swojej prostocie, totalnie nowe spojrzenie na kwestię zombie, nadanie im pewnych cech i praw. Samo zakończenie ucieszy każdego fana ekstremy – jest obleśnie, strasznie i makabrycznie – zarówno pod kątem fizyczności, jak i psychiki głównego bohatera, bo naprawdę nie ma lekko :D
Ostatni tekst „Zaburzenia snu”, opowiada o facecie, który ma w dupie miłość, bliskość i szacunek kobiet – używa ich tak jak mu się podoba, bo jego naczelną zasadą życiową jest „mieć kontrolę nad wszystkim”. Jest cwaniakiem, oszustem i wyłudzaczem, dla którego tylko jego potrzeby się liczą. Typowy jełopowaty macho. No i niestety, jak możecie się domyślić, dość dużo na tym traci, bo ma właściwie samych wrogów – nie dając nawet najbliższym wsparcia, sam go nie otrzymuje, i bonusowo dostaje od najbliższych nauczkę, którą popamięta do końca swego nędznego życia.
Tekst poprawny, prosty i przyjemny w odbiorze. W ogóle mam wrażenie, że mimo tytułu „Zaburzenia snu”, autorzy postanowili skupić się zdecydowanie bardziej na kwestii zemsty i różnych jej odmian. Występuje ona bowiem praktycznie w każdym opowiadaniu, i tak naprawdę jest ich kręgosłupem, wokół którego budowana jest akcja i historie.
Oczywiście mamy również solidną dawkę makabry, obrzydzenia i wszelakiego syfu, a wszystko to okraszone konkretną porcją wyuzdanego i fantazyjnego seksu, więc jeśli liczycie na klasycznego Lee i Ketchuma, z pewnością się nie zawiedziecie.
Ja zmieniam nieco swoje podejście do ekstremy, co jakiś czas będę sobie takie cudo czytał, dla resetu, dla odetchnięcia od tych wszystkich mrocznych historii, Wielkich Przedwiecznych i nieopisywalnego strachu, czającego się za kotarą myśli i snów – polecam! 😉
Jozef Karika - "Ciemność".
Jozef Karika
„Ciemność”
Wydawnictwo Stara Szkoła.
To moja trzecia książka Jozefa, a nasza relacja autor-czytelnik, jest niezwykle burzliwa 😉
„Strach” uważam za najsłabszą jego książkę, z totalnie niewykorzystanym potencjałem, z finałem który woła o pomstę do nieba, i jest dla mnie sztandarowym przykładem problemów z zakończeniem (jakkolwiek to brzmi). „Szczelina” podobała mi się już dużo bardziej – to zupełnie inny rodzaj grozy, ale ja uwielbiam książki dziejące się w górach, a jak jeszcze jest zima, to już petarda. W „Szczelinie” zimy się tylko przewijały, ale już w najnowszym dziecku Jozefa – „Ciemności” – zima jest jednym z głównych bohaterów. A nawet przeciwników.
Pewien scenarzysta serialowy, wybiera się do odludnego miejsca w górach, aby tam, w zaciszu małego domku, który należy do jego rodziny od wielu lat, i w którym spędzał ferie i wakacje jako dzieciak, odpocząć od stresu, zarówno tego zawodowego, jak i rodzinnego, ponieważ od wielu miesięcy, nie może się dogadać ze swoją żoną, Natalią. Sytuacja w domu jest mocno napięta, awantury i kuksańce słowne to norma, małżonkowie śpią oddzielnie i generalnie napisać, że atmosfera jest gęsta jak ubita śmietana – to nic nie napisać.
Jest okres świąteczny, więc to idealna pora, żeby nie natknąć się na turystów, którzy raczej spędzają Boże Narodzenie w gronie rodziny, zaciszu domów i cieple wydobywającym się w kominków. Czy może być coś lepszego niż spokojna okolica, skąpana w ostrych promieniach zimowego słońca, kiedy wokół ciebie strzelają w nieboskłon majestatyczne ośnieżone szczyty górskie, każdy krok w białym puchu oddala cię od zgiełku miasta i problemów, a śpiew ptaków zapowiada szybko zapadający zmierzch?
Ogień w kominku, skrzypiące od mrozu drzewa i belki, z których zrobiony jest domek, cisza, brak zasięgu telefonu i internetu – no po prostu świąteczna idylla. Tak to sobie właśnie wyobrażał nasz bohater, i właściwie niewiele się pomylił – oprócz tego, że te wszystkie przepiękne i z pozoru spokojne okoliczności przyrody, w pewnych konkretnych sytuacjach, mogą się obrócić o 180 stopni i stać się ogromnymi problemami, dla samotnego, zmęczonego, chorego lub przerażonego człowieka…
„Ciemność” to tak naprawdę studium strachu. To zabawa psychologią, to nurzanie się w odmętach koszmarów, snów na jawie, błądzenie po zakamarkach mrocznych wspomnień, retrospekcji czy wyobrażeń…a to wszystko bonusowo okraszone jest kompletną ciemnością, która otacza bohatera ze wszystkich stron, i ma przeogromny wpływ na wszystkie sytuacje i rzeczy jakie się mu przydarzają na kartach książki. A jest tego naprawdę sporo.
Bardzo podoba mi się takie podejście autora do kwestii grozy i przerażania czytelnika. Widać, że Karika się rozwija, zarówno literacko tak jak i jako człowiek. Książka jest fajnie przemyślana i dopracowana, a autor lawiruje pomiędzy rzeczywistością a marami sennymi. Takie zabiegi są też dość wygodne, bo pewne rzeczy można nimi wytłumaczyć, ale nie traktuję tego jako zarzut, a raczej jako „pisarskie cwaniactwo”, które fajnie uzupełnia całą historię.
Wraz z poznawaniem przez czytelnika naszego bohatera, który „odpoczywa” w górach, kilka razy zmieni się nam podejście do niego i jego zachowań. To bardzo fajna rzecz, bo książka staje się przez to dużo ciekawsza, nieliniowa, i opinia o danej osobie, wcale nie musi być od początku do końca taka sama.
Nie wiem czy autor jest fanem pewnego aktora i filmu, ale jak przeczytacie i ogarniacie w miarę kinematografię, coś ciekawego rzuci wam się w oczy 😉
Finał „Ciemności” to jakby dwie odrębne ścieżki, jedna z nich oczywista i jeśli nią pójdziemy, to ja się nie zgadzam z ilością „wrażeń” jakie przeżył nasz bohater – tutaj jest trochę przegięcie. Ale jeśli pójdziemy drugą ścieżką, tą nazwijmy to na potrzeby recenzji „psychologiczną”, którą ja zresztą sam wolę podążać, bo jest zdecydowanie ciekawsza i wynosi nam grozę z książki na nowy poziom, w tym wypadku, zakończenie powieści jest fenomenalne. Powiem szczerze, że trochę bałem się, w którą stronę to pójdzie, chociaż domyśliłem się również pewnych bardzo znaczących rzeczy, które miały bezpośredni wpływ na tak naprawdę wszelkie późniejsze działania bohatera książki i na sam finał jego zmagań z ciemnością i przenikliwym zimnem górskiego lasu. Ale wyszło dobrze, ja to łykam, myślę, że wam też się spodoba, o ile nie będziecie trwali na siłę przy realizmie książki jako całości.
Namotałem się okrutnie i nie wiem czy coś z tego zrozumiecie, ale bardzo ciężko jest coś o „Ciemności” napisać, nie zdradzając srogiego spojlera, który już lawinowo odkryje wszystkie tajemnice i strachy, które czają się w najnowszej powieści Jozefa Kariki.
Ja książkę jak najbardziej polecam, bo to ciekawe spojrzenie na grozę, nic nie jest tu oczywiste i dane raz na zawsze, a liczba fabularnych zakrętów, może przyprawić o zawrót głowy. Nie mamy tutaj wielu potworów, nie mamy duchów ani cystern krwi, ale mamy coś zawoalowanego, coś co kryje się w umyśle, chowa za drzewami, widzi każdy nasz ruch i na podstawie tego, wykonuje swoje. Coś nieuchwytnego i nieznanego, ale właśnie przez to dużo bardziej przerażającego…
Cztery nowe patronaty, na dobry początek 2020 roku!
Wjechała dzisiaj pierwsza przesyłka książkowe w 2020 roku. I to od razu cztery tytuły patronackie! Wszystkie od Domu Horroru :)
- "Babski wieczór" Jacka Ketchuma
- "Zaburzenia snu" duetu Ketchum & Lee
- "Tęgoryjec" Patryka Bogusza
- "Splunę ci w pysk" Adama Deki.
Wszystkie książki możecie kupić na www.domhorroru.pl
Nowa współpraca! Zysk i -S-ka!
Nowy Rok, ale się nie obijam!
Dzisiaj przyklepałem współpracę z Zysk i S-ka Wydawnictwo! Strasznie się cieszę, a na pierwszy ogień, już za dwa tygodnie, pójdą:
- "Osada" Camilli Sten,
Sześćdziesiąt lat temu prawie dziewięciuset mieszkańców – cała populacja małej górniczej osady Silvertjärn – zniknęło bez śladu. Do tej pory nikt nie wie, co się wtedy wydarzyło: tajemniczy kataklizm, zbiorowe szaleństwo czy masowe samobójstwo.
Alice jest młodą dokumentalistką, która od dzieciństwa słyszała opowieści swojej babci o Silvertjärn. Zafascynowana tymi wydarzeniami postanawia na własną rękę rozwiązać zagadkę zniknięcia mieszkańców osady. Wraz z niewielką ekipą spędzi pięć dni w odizolowanym i opuszczonym miasteczku, kręcąc dokument o jego tajemnicach. Jednak na miejscu okazuje się, że przeszłość nadal rzuca swój złowieszczy cień na Silvertjärn, a poszukiwania prawdy szybko przeradzają się w walkę o przetrwanie.
- "Milczenie" Toma Lebbona,
Ogromny system jaskiń, odcięty od świata przez miliony lat, był siedliskiem przerażających ślepych stworzeń żyjących w absolutnej ciemności. Kiedy jaskinie zostają odkryte, bestie wydostają się na zewnątrz i błyskawicznie rozprzestrzeniają się po całej Europie, polując na wszystko, co wydaje jakiś dźwięk.
Ally straciła słuch w wypadku i dobrze wie, jak żyć w absolutnej ciszy. Teraz jest dla swojej rodziny jedyną szansą na przeżycie. Muszą opuścić dom i znaleźć odosobnione miejsce, by przeczekać katastrofę, która budzi demony również wśród ludzi…
Będą oczywiście recenzje, będą oczywiście konkursy - mam taki plan, żeby zrobić przynajmniej jeden konkurs w każdym miesiącu 2020 roku - zobaczymy jak wyjdzie...
https://www.facebook.com/groups/131674240792702/permalink/459889451304511/
"Bloodborne: Śmierć Snu", EGMONT.
Recenzja na Facebooku <== KLIK
Bloodborne – Śmierć Snu.
Jak tylko zobaczyłem, że na rynku pojawił się komiks o mojej ukochanej grze, wiedziałem, że nie spocznę póki nie dostanę go w łapki i nie przeczytam od deski do deski. Potem spojrzałem na cenę i kubeł zimnej wody (jak zwykle) spadł na moją głowę…
Dzięki zaufaniu, którym obdarzył mnie i moich „Fanów Grozy”, EGMONT, który jest wydawcą „Bloodborne: Śmierć Snu” – mam komiks, przeczytałem go, zachwycając się przepięknymi rysunkami Piotra Kowalskiego, który dał się poznać fanom jako twórca m.in. tetralogii „Gail”, którą zarówno rysował, jak i był scenarzystą, jednego komiksu w świecie Hulka i Wiedźmina, oraz wypłynął na prawdziwie szerokie wody, kiedy wydawnictwo Le Lombard, powierzyło mu rysowanie sensacyjnej serii „La Branche Lincoln”.
Jeśli do niezwykle wyrazistej, klimatycznej kreski Piotra, dodamy scenariusz, za który odpowiadał Ales Kot (Suicide Squad, Czas nienawiści) oraz fenomenalną pracę kolorysty Brada Simpsona (Deadpool, Spider-Man, 30 dni nocy), otrzymujemy mieszankę wybuchową najwyższej jakości i grozy.
Jak wszyscy zapewne wiecie, gra Bloodborne, uznawana jest powszechnie za jeden z najciekawszych, najmroczniejszych i najtrudniejszych tytułów ze wszystkich, które pojawiły się w ostatnich latach na rynku gier komputerowych. Moim zdaniem, seria wydawana przez EGMONT, której pierwszy tom właśnie omawiam, ma ogromną szansę na taki sam sukces w branży komiksowej. I piszę to zupełnie szczerze, ponieważ jakość tego wydania, papier, kolory – wręcz powalają. Publikacja jest dopracowana w najdrobniejszym szczególe, zarówno literacko, jak i graficznie. Nawet nie wyobrażam sobie ogromu pracy autorów, aby tak wiernie oddać klimat gry, wygląd bohaterów, potworów i całego mrocznego Yharnam oraz innych lokacji. Wielki szacunek.
A jak już jesteśmy przy treści komiksu i całej historii Łowcy…niesamowicie się to czytało. Wrażenia z gry nie odstępują nas na krok, no może brakuje ścieżki dźwiękowej i muzyki, ale można poratować się OST-em na YT. Od pierwszej strony, twórcy komiksu co chwilę puszczają oko i uśmiechają się subtelnie do tego czytelnika, który zetknął się wcześniej z grą, przeszedł ją, lub jest w trakcie pokonywania kolejnych arcytrudnych lokacji i potworów (to ja). Poczynając od samego miasta Yharnam, wyludnionego, mrocznego, brudnego i przepełnionego plugastwem, wyzierającym z każdego zaułka i czającym się w cieniach wiecznej nocy, aż do bohatera, który uzbrojony po zęby, buszuje po ulicach i co chwilę zmuszany jest do walki na śmierć i życie z coraz to potworniejszym złem. Tutaj wspomnę kilka słów o dynamice rysunków, które fantastycznie oddają wrażenia walki znanej nam z gry. Już na samym początku czytania „Śmierci Snu” pojawia się także plansza, która wywołuje nerwowy tik i podnosi ciśnienie tym, którzy wcześniej widzieli ją na ekranie…”YOU DIED”.
Komiks został podzielony na dwie wyraźnie różniące się od siebie części.
W pierwszej, zdecydowanie bardziej dynamicznej, pełnej brutalnych walk, pożogi i śmierci, spotykamy charakterystyczne dla gry lokacje; oprócz wspomnianego już Yharnam, mamy także Sen Tropiciela, w którym bohater „budzi się”, po każdej przegranej konfrontacji ze złem i zaczyna swą walkę od nowa, poprzez Zakazany Las, Wielki Most czy Rewir Katedralny. W tej części poznajemy zupełnie odrębną od tej z gry historię Łowcy, który wciela się w obrońcę pewnej małej, niedoskonałej istoty, i postanawia chronić ją i jej wyjątkowość za wszelką cenę. Mnie osobiście mocno się to kojarzy z „Wiedźminem” i wątkiem Geralta i Ciri, ale to może dlatego, że dzisiaj każdemu fanowi popkultury „Wiedźmin” w głowie (20.12.2019, premiera Netflixowego „Witchera”). Mamy tu równie dużo walki, co podróży i ciekawych dyskusji pomiędzy dwójką głównych bohaterów, która wspiera się zarówno fizycznie, jak i mentalnie. Ich tropem natomiast podąża coś przerażającego…
Druga część „Bloodborne: Śmierć Snu”, to zupełnie inna historia i inni bohaterowie. Jedynie tło nam się nie zmienia, bo praktycznie cała akcja dzieje się w Yharnam. Tu również mamy dwóch protagonistów – Badacza oraz Klechę, członka niesławnego Kościoła Uzdrowienia. Druga część komiksu, wprowadza nieco spokoju od walki i wypruwania flaków demonom, na rzecz większej dawki religii, intryg, nauki oraz przede wszystkim rozmów. Alfredius i Clement próbują zjednoczyć się w walce z niewidzialnym wrogiem, jakim jest spopielona krew, choroba tocząca i dziesiątkująca w zastraszającym tempie mieszkańców miasta. Nauka i religia łączą więc siły, a co z tego wyniknie, tego dowiecie się już z kart komiksu…
Podoba mi się, że nie całe 200 stron z okładem, to krwawa jatka, demony i „YOU DIED” 😉 a, że scenarzysta poszedł w stronę wręcz uspokojenia klimatu i tym samym odcięcia się nieco od gry, w której na przemyślenia i rozważania nie było czasu…myślę, że to świetny zabieg, aby komiks zwyczajnie się nie znudził, co byłoby, mając w perspektywie kolejne tomy w uniwersum Bloodborne’a, strzałem w oba kolana naraz.
Reasumując, dla fanów gry, „Bloodborne: Śmierć Snu”, to absolutny must have i must read, ale polecę go właściwie wszystkim fanom graficznych opowieści grozy – to po prostu kawał świetnej historii, podany w przepięknej graficznej oprawie. Na samym końcu komiksu, mamy sporo materiałów bonusowych, takich jak galerię okładek, kilka słów o procesie twórczym czy zarysy postaci. Ciekawe i ładnie zamykające przygodę z pierwszą częścią serii.
Komiks można kupić bezpośrednio u wydawcy, na: https://egmont.pl/Bloodborne.-Tom-1.-Smierc-snu,21443594,p.html
"Uczeń Czarnoksięski" Ewersa nareszcie wydany!
https://www.facebook.com/wydawnictwogolem/photos/a.597250744100681/731056867386734/?type=3&theater&ifg=1