“Ostatnia batalia” – C.J.Tudor. 

Ludzie często mają problem ze współistnieniem w społeczeństwie z powodów religijnych, rasowych czy zwyczajnie poglądowych. A co, gdybyśmy musieli żyć tuż obok wampirów? 

Taką wizję świata w swojej nowej powieści kreuje Caroline Jane Tudor, znana z mrocznych thrillerów, ocierających się często o horrory i przeróżne koszmary, które zgrabnie przemyca w opowiadanych przez siebie historiach. I nie inaczej jest tutaj. Klaustrofobiczna atmosfera odciętego od świata małego miasteczka Deadhart spada na nas już od pierwszych stron, i nie puszcza ani trochę do ostatnich. Mimo że czasami mamy ochotę na głębszy oddech, to nie polecam tego – znajdujemy się bowiem na Alasce, i właśnie zaczęła się alaskańska zima… 

Nie dość, że sypie śnieg, jest cholernie zimno i bardzo szybko robi się ciemno, to jeszcze w okolicznych lasach, a konkretnie w opuszczonej kopalni i na terenach jej przyległych mieszkają krwiopijcy, tworząc kolonię, która coraz mocniej zaczyna uderzać w ludzi i ich z pozoru spokojne życie. Coś zdecydowanie jest na rzeczy, czuć w mroźnym powietrzu, że zbliża się coś, czego nikt z mieszkańców Deadhart się nie spodziewa, co nie znaczy, że nie są oni przygotowani i nie boją się podjąć wszelkich kroków, aby bronić swego siedliska i bliskich.  

Brzmi nieco trywialnie, od razu kojarzy się z “30 dniami nocy”, ale mnie to zupełnie nie przeszkadza. Uwielbiam zarówno komiksową wizję Nilesa i Templesmitha, jak i tę w zwizualizowanej formie Davida Slade’a. Właściwie czytając “Ostatnią batalię” cały czas w głowie miałem obrazy z filmu, co dodatkowo potęgowało mroczną i duszną atmosferę tej powieści. Ale, ale – jeśli nie jesteście fanami komiksu czy filmu, zdecydowanie zachęcam do tego, aby dać książce Tudor szansę, ponieważ na swój sposób odświeża ona kwestię wampiryzmu i doskonale udaje jej się stworzyć zgrabną i oryginalną wizję współżycia dwóch zwalczających się przecież od zarania dziejów, gatunków.  

Wampiry są tu zobrazowane jako rasa odseparowana, wyrzucona poza margines społeczny i ledwie tolerowana przez ludzi, którzy obarczają je za wszelkie złe rzeczy, które się wokół nich dzieją. Nie inaczej jest zresztą i tym razem, ponieważ w Deadhart wrze po śmierci młodego Marcusa Andersona, którego pozbawione krwi ciało znaleziono w chatce myśliwskiej w pobliskim lesie. Ludzie już wydali wyrok i jednogłośnie wskazali winnych tej tragedii. Tym bardziej że zbrodnia ta jest zadziwiająco podobno do zagadkowej śmierci Toda Danesa, która miała miejsce ćwierć wieku temu, i która teraz wróciła na tapet, potęgując niechęć i wściekłość mieszkańców miasteczka. 

Aby stonować i uspokoić społeczne nastroje, do Deadhart przybywa śledcza, a zarazem antropolog sądowy i specjalistka od wampirów, Barbara Atkins. Pani detektyw nie wie jeszcze, że sprawa, do której została wyznaczona, sięga dużo głębiej i dalej, niż mogłoby się wydawać, a ludzie mieszkający w mieście wcale nie będą skorzy do współpracy i należytego oraz uczciwego rozwiązania sprawy śmierci piętnastolatka. Atkins spotka się z wszelkimi przejawami nieufności i wrogości, nie jest jednak w ciemię bita, a jej spokój, merytoryczność i wrodzona umiejętność rozładowywania napięcia z pewnością się teraz przydadzą. Atkins jest inteligentna, doświadczona i uważna, a przy tym niezwykle uczciwa i pedantyczna we wszystkim, co robi. Dlatego też nie ulega presji i nie zarządza odstrzału całej kolonii, a zamiast tego zagłębia się w meandry sprawy i zaczyna grzebać w przeszłości Deadhart i jej mieszkańców. A uwierzcie mi, jest w czym. Jak to zwykle bywa w tak małych społecznościach, tajemnice i intrygi mnożą się dekadami, aby wybuchnąć prosto w twarz w najmniej oczekiwanym momencie.  

A nie zapominajmy, że gdzieś tam, w ciemności czają się potwory, które mimo uregulowanego statusu i nadanych im praw, także chcą dla siebie jak najlepiej i w nich także kiełkuje złość na to, jak są traktowane. Mają w końcu swój honor i nieżyciowe doświadczenia, które jasno kierują ich w jednym kierunku… ostatniej batalii. Pewna niepozorna dziewczynka, Athelinda, której domem od lat jest górska kolonia i której jest nieformalną przywódczynią, snuje poważne plany wobec ludzi i zapuszcza się coraz bliżej ludzkich siedzib, zaczepiając, niepokojąc i próbując wywrzeć presję na osobach, które kiedyś związał z nią los, a teraz oczekuje od nich wypełnienia pewnych poczynionych dawno temu ustaleń. Nie wszyscy bowiem w Deadhart grają do jednej bramki, większość ma swoje za uszami, a ich sekrety obnażane stopniowo przez detektyw Atkins mogą znacząco wpłynąć na wynik śledztwa i los wielu istnień… 

Nie jest to moje pierwsze spotkanie z twórczością C.J. Tudor, i jedno mogę napisać na pewno – z pewnością nie ostatnie. Podoba mi się jej styl, rzadko kiedy trafiam na książki, przez które się dosłownie płynie podczas lektury. “Ostatnia batalia” ma doskonałe tempo, wyrazistych bohaterów i odpowiednią ilość mroku. Każdy wymagający czytelnik poczuje się ukontentowany lekturą. Podoba mi się w tej historii najbardziej to, że Tudor nie poszła razem z wampirycznymi trendami i nie pokazuje jednoznacznie, kto tak naprawdę jest większym potworem – ten wysysający krew czy ten z pozoru słabszy i skazany na pożarcie. Wiele można bowiem powiedzieć o obu rasach, i wcale nie wszyscy muszą zgodzić się z ogólną tendencją i opinią, jaką mają w popkulturze dzieci nocy.  

Żeby nie było jednak zbyt słodko, porcja dziegciu się należy. Zabrakło mi tu w zasadzie dwóch rzeczy, które spokojnie można było wpleść w tę opowieść i jeszcze podnieść jej wartość. Mocniejszego finału i większej ilości wampirzych rozmów i dywagacji na różne tematy. Być może autorka nie chciała pójść tym tropem, bo wtedy wampiry mogłyby zostać odebrane bardziej “ludzko”. 

 Niemniej, “Ostatnia batalia” to dobra, soczysta i dość brawurowa opowieść i jeśli nie straszny wam skrzypiący pod nogami śnieg i niewielka ilość światła, zanurzcie się w nią i życzę wam, abyście tak jak ja, utwierdzili się w przekonaniu, że nawet najbardziej oklepany temat można odświeżyć i dać mu drugie życie.