“Potwór z bagien – zielone piekło” – Lemire/Mahnke/Baron. 

Długo czekałem na ten komiks, więc kiedy tylko przybył, od razu poleciał wysoko na Hałdę Hańby. Nie mogłem się doczekać lektury z jednego, zasadniczego powodu – uwielbiam obu głównych bohaterów, których losy Jeff Lemire splótł w tej historii. Dobrze czytacie – obu! 

Świat nie istnieje. Ludzkość praktycznie wyginęła, lądy powoli zabierane są przez nieustannie powiększające się oceany i morza, a do głosu mocno jak nigdy dotąd, dochodzi natura — zarówno w wersji klasycznej — skoro nie ma ludzi, to odbiera sobie to, co jej należne, jak również w wersji magicznej i jednocześnie przerażającej. Niewielkie skupiska tych, którzy przeżyli, starają się przetrwać na najbardziej w górę wysuniętych przyczółkach na Ziemi, aczkolwiek nie zostało ich już wiele i z każdym miesiącem zasoby te się kurczą. Powstały Parlamenty: Czerwieni, Zieleni i Rozkładu, które postanawiają, że czasy ludzi przeminęły, a niedobitków należy zniszczyć. Tworzą potężnego awatara – potwora mającego jedno zadanie – unicestwić każdą napotkaną ludzką istotę. Kiedy zaczyna się rzeź, ludzie kierują swoje kroki w kierunku starej latarni morskiej, gdzie od lat mieszka pewien zabójczo niebezpieczny człowiek, tolerowany przez społeczność i nierobiący im żadnej krzywdy. Tylko on, dzięki swoim umiejętnościom może spróbować ochronić ostatnich przedstawicieli ludzkości. I tu, cały na biało, wjeżdża… 

No nie powiem Wam przecież kto, bo zepsułbym całą frajdę z lektury “Zielonego piekła”. Jedno o czym mogę wspomnieć, to to, że gość ten jest doskonale znany w uniwersum, jest cynicznym, bezwzględnie wykorzystującym swoją pozycję i wiedzę cwaniakiem, a także awanturnikiem niedającym sobie w kaszę dmuchać, wielokrotnie wychodzącym z opresji, które dla innych z pewnością skończyłyby się brutalną i ciężką śmiercią w męczarniach. 

To on przywołuje do naszego świata tytułowego Potwora i “namawia” go do pomocy ludziom. Alec Holland, który nie żyje od wielu lat, kolejny raz musi stanąć przed trudną decyzją, wyrwany z miejsca, w którym czas nie ma znaczenia, a także z objęć rodziny i świętego spokoju. Bohaterowie mają jednak to do siebie, że często rzucają na szalę wszystko to, co kochają i co jest dla nich najważniejsze, w imię niesienia pomocy zagrożonym. A w tym przypadku, ta pomoc jest naprawdę bardzo potrzebna.  

“Zielone piekło” opowiada o wielu różnych odcieniach grozy. Od tych oczywistych, czyli końcu znanego nam świata, przez utratę wszelkich wygód i zdobyczy cywilizacyjnych, stawiania czoła potwornościom zrodzonym w bezwzględnych umysłach Parlamentów, aż po tę chyba nam najbliższą – widmo utraty i śmierci najbliższych, w tym także dzieci.  

Panowie Lemire i Mahnke fantastycznie zobrazowali nam tę historię i walkę nie tylko z bestiami rodem z najgorszych koszmarów, ale i z samym sobą. Dodali do tego solidną dawkę poświęcenia naszego drugiego bohatera, który znany jest ze złych decyzji i wpadania we wszelkiego rodzaju tarapaty, ale również i z tego, że nigdy nie pozostaje obojętnym na niesprawiedliwość i stara się z całych sił pomóc i przywrócić równowagę pomiędzy siłami dobra i zła. Tutaj to poświęcenie będzie najwyższe z możliwych, a czy będzie przy tym wystarczające, musicie przekonać się sami, czytając komiks. 

Wizualnie “Potwór z bagien” wręcz olśniewa. Dobór kolorów wynikający bezpośrednio z brutalizmu i umiejscowienia lokacji powoduje, że niektóre sceny wydają się krzykliwe, co mnie osobiście zupełnie nie przeszkadza, a wręcz odwrotnie – uważam, że tak duża ilość barw w tej historii pomaga czytelnikowi łatwiej odróżnić strony konfliktu, a także podkreślić atuty poszczególnych postaci i głównych aktorów spektaklu. Zwłaszcza kolor szary, niezmiennie powiązany z jednym z bohaterów pozwoli Wam go bardzo szybko zidentyfikować i mam nadzieje, że wywoła uśmiech na twarzy – u mnie tak było. Wiedziałem bowiem, że od momentu, kiedy się pojawił, mogę spodziewać się szaleństwa, ogromu akcji, ciekawych dyskusji ze stworzeniami wszelakimi i kipiącego wręcz z kadrów gniewu kolejnych oszukanych przez niego stworów. 

Jedno, do czego muszę się przyczepić, to wrażenie, że “Zielone piekło” jest nieco zbyt “hollywódzkie”. W toku prowadzenia historii wyraźnie widać, że głównym bohaterom nie stanie się finalnie zbyt wielka krzywda, że w odpowiednim momencie przybędzie odsiecz, lub podejmowane przez jednych działania wpłyną na innych dokładnie wtedy, gdy powinny. To powoduje, że czytelnik może potraktować ten komiks jako średnio poważny i umieścić go na półce “zabili go i uciekł”. Czy to wada? W moim odczuciu niekoniecznie, bo ci, których ten tytuł zainteresuje, zdają sobie sprawę z faktu, iż nie jest to dramat psychologiczny, który po lekturze ma jeszcze długo pozostawać w naszej pamięci, wywołując kolejne myśli czy wręcz dyskusje, które będziemy prowadzić sami ze sobą czy też innymi czytelnikami. To przygoda typowo rozrywkowa, mająca dać nam kilka chwil oddechu od rzeczywistości, niemniej nie jest to historia banalna czy płytka. Mamy tu bowiem do czynienia nie tylko ze scenami walk, ale również z arcytrudnymi decyzjami, które trzeba podjąć szybko i nieodwołalnie.