“Ostatni dzień Howarda Phillipsa Lovecrafta” – Rebelka/Giulivo.
Każdy z nas, pod wpływem różnych środków przekazu, rozmów, wspomnień, bodźców pomyślał lub dopiero pomyśli o śmierci. Jak się nad tym głębiej zastanowić, to jest ona obecna w pobliżu nieustannie, często niezauważalna dla nas, ale już dla innych żyjących organizmów jak najbardziej. My widzimy ją dopiero w momencie, kiedy uderzy bezpośrednio w naszych bliskich, przyjaciół czy ukochanego zwierzaka. I wtedy zaczynają się myśli… czy boli, czy przelatuje nam przed oczami całe życie, a może tylko te dobre chwile? Czy umierający mózg generuje dziwne wizje, pokazuje obrazy, które widzimy jedynie my przez krótką chwilę? Czy mamy czas na jakąkolwiek analizę tego co zrobiliśmy, czego dokonaliśmy, o czym zapomnieliśmy, co chcielibyśmy zmienić z perspektywy czasu, kogo skrzywdziliśmy, kogo nie doceniliśmy, czy nasze życie było dla innych ciekawe, dobre, pouczające? Przed tym dylematem, oczywiście w znacząco różniącej się od każdego przypadku skali, stają umierający ludzie. Geniusze, idioci, osoby ładne, brzydkie, grube i chude. Analitycy finansowi i sprzątacze, kierowcy taksówek i kosmonauci, prawnicy i skazani. Jest od tego rzecz jasna wiele wyjątków, bo nie każdy może mieć czas lub być w stanie tyle o tym temacie myśleć, ale skupmy się na tych, którzy mają go jeszcze na tyle, aby takie podsumowanie móc poczynić.
Romuald Giulivo wymyślił taką właśnie historię, a Jakub Rebelka nadał jej kształtu, kolorów i wizualnej głębi. Jej bohaterem jest jeden z prekursorów horroru, twórca ogromnej, mrocznej mitologii zakładającej, że zdecydowanie nie jesteśmy sami w kosmosie, a liczba oczu, która systematycznie spogląda na nas z odmętów pustki i czerni, może przyprawić nas szybko o całkowitą utratę punktów poczytalności…
Mowa tu oczywiście o Howardzie Phillipsie Lovecrafcie, którego ostatnie chwile panowie wzięli na tapet. Nie wiem czy wyglądały one tak, jak pokazane zostało to w opisywanej powieści graficznej, ale jeśli były choć trochę zbliżone, to ich epickość wywala skalę. Jak być może wiecie, Lovecraft cierpiał na raka jelita, i była to jednocześnie bezpośrednia przyczyna jego śmierci 15 marca 1937 roku. Pisarz długo zmagał się z ogromnym bólem, a jego ostatnie chwile były męczarnią, osładzaną chwilowo przez duże dawki morfiny. I to właśnie w nich możemy dopatrywać się tego wszystkiego, co według autorów mogło się wydarzyć, ale ja wolę jednak pójść w kierunku mroku, który HPL w sobie nosił, a który w ostatnich godzinach jego nędznego w gruncie rzeczy żywota, dał o sobie znać i wydostał się z niego z pełną mocą.
Mimo, że cała historia zawiera się na zaledwie 144 stronach, to daje ona pełny obraz rozpaczy, niespełnionych marzeń i niskiej samooceny Samotnika z Providence. Chociaż wbrew powszechnej opinii HPL samotnikiem nie był. Lubił podróżować, miał żonę i mnóstwo przyjaciół z którymi wymienił tysiące listów, aczkolwiek niewielu z nich poznał osobiście. Howard był stłamszonym, nieszczęśliwym i smutnym człowiekiem, który całe serce włożył w stworzenie Mitologii Cthulhu i starał się opisywać mrok i obłęd jakie z niej spływają na ludzkość najlepiej jak potrafił. Mimo to napisać, że nie był doceniany za życia, to jak nie napisać nic. Nie był brany poważnie, jego teksty wielokrotnie odrzucano, a jeśli już je publikował, to w kompletnie niszowych periodykach, za grosze. Jedynie jego przyjaciele po piórze oraz fani dawali mu iskierkę nadziei na to, że pisanie nadal ma sens i ma dla kogo to robić. Utrata w młodym wieku obojga rodziców i wychowanie przez zaborcze ciotki, także nie wpłynęły pozytywnie na jego psychikę i dorosłe życie. Kolejnymi ciosami były rozpad jego małżeństwa oraz słabowite zdrowie, co sumarycznie złożyło się na wysoki poziom życiowej frustracji, która także znalazła ujście u schyłku jego życia, co perfekcyjnie, w moim odczuciu, zobrazował duet Giulivo-Rebelka. Nie będę Was dalej zanudzał biografią naszego bohatera, jest ona wszak powszechnie dostępna. Wspomniałem jedynie o pewnych jej aspektach, aby nadać kierunek recenzji i przekazać Wam tok myślenia autorów “Ostatniego dnia Howarda Phillipsa Lovecrafta”.
Cała opowieść wyraźnie czerpie z pewnej zapewne doskonale Wam znanej historii, opisanej przez angielskiego dżentelmena w okolicach 1840 roku 😉. Muszę przyznać, że taka forma bardzo mi odpowiada i pasuje akurat do postaci Lovecrafta. Przepełnia ją magia, wspomnienia, brzemiona pewnych decyzji, a także, a może przede wszystkim – ludzie. Zarówno ci żyjący, jak i dawno zmarli. Dobrzy, źli, ci nastawieni przyjacielsko i ci mający pretensje. W końcu mamy do czynienia z rozliczeniem niezbyt długiego, ale obfitującego w kontakty życia. Jak przystało na osobę o ogromnej i wykraczającej daleko poza swoje czasy wizjonerskiej wyobraźni, Lovecraft dyskutuje, wymienia poglądy, odpiera ataki, żałuje i rozpacza. Ostatnie oddechy dzieli z rodziną, przyjaciółmi, których nie dane mu było nigdy zobaczyć, idolami, a także tymi, którzy jeszcze długo się nie urodzą. Giulivo i Rebelka popuścili totalnie wodze fantazji i podali nam na tacy dzieło mroczne, pełne napięć i niewykrzyczanych nigdy słów. Jakub genialnie zobrazował tę historię swą charakterystyczną kreską i kolorami, których tu zdecydowanie nie brakuje, ale dopasowane są idealnie do zastanych scen i emocji z nimi związanych. Powolne staczanie się Lovecrafta w szaleństwo spowodowane bólem i bliskością śmierci wpływa także na kształt rysunków i poszczególnych kadrów. Rysy się rozmywają, kontury wydłużają, tła zmieniają dynamicznie i niekontrolowanie, a wszystko to otoczone jest cienką warstwą iluzji, zwanej rzeczywistością. Dodatkowo dość wartka akcja przetykana jest odręcznie pisanymi listami, które Howard tak kochał. Umiejscowienie ich w odpowiednich momentach komiksu, a także forma w której są nam przedstawiane powoduje, że zwalniamy i możemy chłonąć tę opowieść jeszcze dłużej.
Możemy w naszych interpretacjach pójść daleko, i zastanowić się czy to jedynie mary spowodowane potężną dawką leków przeciwbólowych czy może jednak na samym końcu naszego życia otwierają się jakieś do tej pory zatrzaśnięte drzwi, a nasza wyobraźnia nabiera realnego kształtu i wpływu na otaczający nas świat? Może przestają obowiązywać zasady społeczne i nauki? Może to, co realne, wcale nie wygląda tak, jak jest nam to wpajane? Może wszystko to, co czai się w naszych głowach, co przeżyliśmy, co trzymaliśmy na smyczy postanowi właśnie wtedy dojść do głosu i wydostać się na zewnątrz?
Jeśli macie ochotę na oniryczną podróż po światach i czasach wszelakich, gdzie przeszłość, teraźniejszość i przyszłość to jedynie puste i nic nieznaczące słowa, gdzie nie obowiązują normy i nikt nie wymaga ich spełniania, to polecam Wam zdecydowanie “Ostatni dzień Howarda Phillipsa Lovecrafta”, bo jest to nie tylko uczta dla oczu i wyobraźni, ale także fajna trampolina do głębszych przemyśleń, o których wspominałem na początku.