William stracił córkę. Mimo że było to ponad dekadę temu, nigdy nie podniósł się po tej tragedii i nie wrócił do klasycznie rozumianego życia. Jego małżeństwo się rozpadło, a on wegetuje z dnia na dzień niczym na wpół rozstrojony robot, chodząc do pracy, jedząc i śpiąc, niemniej coraz bardziej oddalając się od rzeczywistości i z każdym dniem tracąc kolejne ułamki siebie i swojego zdrowia psychicznego. Jego była żona ma nowego męża i synka, Will natomiast jest wrakiem człowieka, nieustannie żyjącym przeszłością, rozpamiętującym i starającym się pielęgnować jak największą ilość wspomnień o Wendy i pięknych, słonecznych dniach ich życia. Niestety zaczyna tracić także i to. Wiadomo, że czas nie jest naszym sprzymierzeńcem, ale w momencie kiedy zaczynają zanikać obrazy przeszłości, z którymi jesteśmy tak mocno zżyci, że wydają się częścią nas, robi się naprawdę źle. William ma wyryty w pamięci pewien prujący się, stary czerwony sweter, który był wręcz ubóstwiany przez jego córkę, noszony zawsze i wszędzie i wielokrotnie ratowany przed koszem na śmieci. Przestał natomiast wyraźnie pamiętać twarz Wendy, i to przeraża go do szpiku kości. Stara się, robi wszystko, aby nie zapomnieć, niestety nie ma wielkiego wpływu na pamięć, a jego ogólny stan nie sprzyja należytemu przechowywaniu wspomnień. 

Wszystko zmienia się pewnej nocy, kiedy odbiera tajemniczy telefon z nieznanego numeru, i słyszy po drugiej stronie głos i słowa, które wystawiają na próbę resztki jego zdrowia psychicznego. Dzwoni Wendy i prosi swego tatę, aby ją odnalazł… 

I tutaj zaczyna się jazda bez trzymanki, potrzebny jest otwarty umysł i solidny flakon empatii, aby przebyć z Willem drogę, która go czeka. A przebyć ją musi, nie tylko dla siebie, ale także, aby pomóc innym. A może głównie dlatego? Czy tragedia jednego człowieka, może być lekarstwem i ulgą dla kogoś innego? Czy nasz umysł jest w stanie podjąć walkę o powrót do życia i pogodzenie się z losem, na który nie mamy finalnie żadnego wpływu?  

Will rozpoczyna przedziwną, oniryczną i fantasmagoryczną podróż po tajemniczym labiryncie. Spotyka ludzi i dziwne stworzenia, boryka się z przeszłością i teraźniejszością, ale to, co go napędza, to miłość do córki i chęć zobaczenia i przytulenia jej jeszcze ten jeden, jedyny raz… Myślę, że to przepotężna broń i motywacja, a każdy kochający ojciec jest w stanie dosłownie przenosić góry, aby doprowadzić do ponownego spotkania z ukochanym dzieckiem.  

“Mazebook” jest komiksem niezwykłym. Nie tylko dlatego, że dotyka bardzo poważnego i życiowego problemu, a właściwie nawet kilku, ale także dlatego, że został bardzo dobrze przemyślany pod kątem graficznym. Jeff Lemire wykazał się tu naprawdę doskonałym wyczuciem smaku, zarówno treść i przekaz, jak i warstwa wizualna stoją na najwyższym poziomie. Widać tu naprawdę solidnie wykonaną pracę, popartą wieloma godzinami przemyśleń, obserwacji i podejrzewam także rozmów z ludźmi, których taka tragedia dotknęła osobiście. Dobór barw oraz podkreślenie kolorem odpowiednich momentów tej historii powoduje, że paradoksalnie idziemy, a właściwie nawet biegniemy ku wielkiemu finałowi, jak po sznurku. Czerwonym, rzecz jasna. Kreska Lemire’a wydaje się niechlujna i chaotyczna, i dokładnie taka miała być, bo idealnie pasuje do opowieści i tego co dzieje się w głowie i życiu głównego bohatera. Brak wyrazistości i ostrych krawędzi poszczególnych kadrów pokazuje rozmycie rzeczywistości i nijakość w życiu Williama, podobnie jak i zrezygnowanie autora z wszelkich kolorów (wyłączając ten jeden, najważniejszy), bo jakie może być życie po śmierci jedynego dziecka? 

Nie jestem typem czytelnika, który wzrusza się podczas lektury, ale “Księga labiryntów” dała mi w kość. Zapewne dlatego, że i mnie czeka podobna sytuacja, odbieram więc tę historię jako trudną, ale dającą jednocześnie nadzieję i maleńkie światełko w tunelu. Dość długo przymierzałem się do tego tytułu, wymaga on bowiem odpowiedniego nastawienia i podejścia, o które nie zawsze jest łatwo. 

Jeśli lubicie trudne tematy, podane w doskonale stonowanym i delikatnym stylu, to “Mazebook” jest komiksem dla was. Ostrzegam jednak, że prawdopodobnie pozostawi ślad. U jednych będzie to jedynie ryska, inni zakończą lekturę z bruzdami przebiegającymi przez środek ich jaźni. Cieszę się, że ta historia powstała, że została stworzona tak, a nie inaczej, bo to pokazuje, że siła komiksu jest właściwie nieograniczona, i nie musi skupiać się jedynie wokół tematów błahych i wesołych, a może także, poprzez odpowiednio nacechowane rysunki wzruszyć, zdeptać, rozproszyć ulotne poczucie bezpieczeństwa i zmusić nas do myślenia.  

Nie chcę pisać więcej, to ma być jedynie zachęta. Wolałbym, abyście sami odkryli ten komiks, prześledzili i przeżyli losy Willa i Wendy po swojemu, a po lekturze wyciągnęli swoje własne wnioski. A jest ich do wydobycia z tych 250 stron naprawdę sporo. Poczynając przez oczywiste, aż po te skryte gdzieś głębiej, do których trzeba się dokopać myślami, a które mogą was przerazić albo ustawić do pionu oraz przekręcić priorytety o sto osiemdziesiąt stopni. Zanurzcie się w labirynt straty, rozpaczy i nadziei. Pozwólcie się prowadzić nici i zobaczcie, co czeka na jej końcu.