“Jak sprzedać nawiedzony dom” – Grady Hendrix.
Lubi się z nami Grady zabawić. Przeczytałem większość jego powieści i jego styl snucia swych historii zdecydowanie do mnie przemawia. Z jednej strony problemy społeczne serwowane nam często z przymrużeniem oka, z drugiej delikatna groza i oblekanie fabuły w jej macki. Nie inaczej było i tym razem z tym, że opowieść skupia się na trudnych relacjach rodzinnych. Konkretnie na problemach jakie ma ze sobą i otaczającą ich rzeczywistością rodzeństwo – Louise i Mark Joynerowie.
Nie chcę sypać frazesami ani udawać wielkiego filozofa, ale moje 40-letnie doświadczenie życiowe nauczyło mnie i potwierdziło fakt, że nasze dzieciństwo i przeżyte wtedy sytuacje zdecydowanie mogą i często wpływają na dalsze życie i kształtują charakter. Zarówno w dobrym jak i złym kierunku. Oczywiście wiele zależy także od nas samych, przemyśleń, wyborów i zasad, którymi się kierujemy, niemniej to co zostało nam wpojone za młodu, czego byliśmy świadkami, jak pewne sprawy były nam przedstawiane przez dorosłych – to wszystko ma ogromny wpływ na to jak postrzegamy świat, co lubimy, a czego się panicznie boimy…
Rodzeństwo Joynerów wychowywało się w niezbyt zamożnej i dość zwyczajnej rodzinie. Mieszkali w domu w Charleston, na południowo-wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. To, co powodowało, że ich młodość nie przebiegała “klasycznie”, to zamiłowanie ich matki do lalek. Cały dom dosłownie pękał w szwach od przeróżnych pacynek, zwierzątek, kukiełek i pajacyków. Każda z nich otoczona była miłością i przywiązaniem ich twórczyni, i o każdej z nich Nancy Joyner miała jakąś historię i anegdoty, które chętnie opowiadała dzieciom do snu. Z pozoru sielankowa atmosfera, pełne magii dorastanie w wyimaginowanych światach, mając u boku dziesiątki uśmiechniętych i mięciutkich przyjaciół. Co może pójść nie tak…?
Mark i Louise nie byli jednak traktowani tak samo. Dziewczynkę od najmłodszych lat charakteryzowała ambicja w nauce i wytrwałe dążenie do samodoskonalenia, natomiast jej brat kombinował, uciekał od odpowiedzialności i zawsze był pod parasolem rodziców, którzy potrafili znaleźć wytłumaczenie dla nawet najgłupszych jego wybryków. I to właśnie, na wiele lat, poróżniło rodzeństwo. Do tego stopnia, że zerwali ze sobą kontakt, Louise wyprowadziła się do San Francisco, ułożyła sobie życie i poniekąd zapomniała o bracie i wspomnieniach trudnej młodości.
Niestety nie był jej pisany spokój i wychowywanie córki Poppy z dala od problemów. Pewnego dnia odebrała telefon, który na zawsze miał zmienić jej życie. Dzwonił Mark informując, że ich rodzice zginęli w wypadku samochodowym i czy tego chce czy nie, musi przylecieć do domu.
Tutaj zaczyna się akcja właściwa powieści, której autorowi udało się nadać genialne tempo i doskonale poprowadzić do nie tak znowu oczywistego finału. Tytuł “Jak sprzedać nawiedzony dom” moim zdaniem wymyślony został z przekąsem, aby delikatnie zmylić tropy czytelnika. Oczywiście fakt chęci przeprowadzenia takowej transakcji ma miejsce i jest poniekąd katalizatorem wszystkich późniejszych wydarzeń i retrospekcji, niemniej nie jest osią tej historii i nie należy skupiać się na nim zanadto.
Bardzo podoba mi się u Grady’ego to, że potrafi bezbłędnie przeskakiwać pomiędzy jawą i snem, tworzyć oniryczny klimat, w którym nawet największa błahostka urasta do rangi poważnej sprawy, a z pozoru śmieszne czy zabawne wydarzenia oraz postaci nagle nabierają głębi i trójwymiarowości. Potrafi płynnie przeprowadzać czytelnika przez opisywane przez siebie światy z wielką gracją i finezją. Udostępnia nam cząstkę swojej wyobraźni i daje porwać się szalonym pomysłom.
Dla każdego fana grozy dom pełen uśmiechniętych pacynek nie jest powodem do uśmiechu, a raczej zmarszczenia brwi i dokładniejszego rozejrzenia się po otoczeniu. Czy cienie przeskakujące po ich twarzach to gra świateł czy może one naprawdę się poruszają…? Między innymi na takie pytanie muszą odpowiedzieć sobie główni bohaterowie tej powieści. Choć są rodzeństwem i związani są więzami krwi i wspólnej przeszłości, to różnią się od siebie tak bardzo, że praktycznie każde ich spotkanie kończy się w najlepszym wypadku ostrą wymianą zdań. Louise twardo stąpa po ziemi, myśli o przyszłości swojej córki i chciałaby jak najszybciej sprzedać dom po rodzicach, Mark zresztą również, ale z zupełnie innych powodów. Niestety, jak się zapewne domyślacie, nie będzie to takie proste, a rodzeństwo będzie musiało odłożyć na bok waśnie i zjednoczyć się w walce z czymś, co początkowo wydaje się ułudą i fantazją, ale wraz z kolejnymi czytanymi przez nas stronami coraz bardziej obrasta w mrok i obłęd, nabierając kształtów które naprawdę potrafią przerazić. Momentami jest brutalnie i bezwzględnie, rzeczywistość wydaje się rozpływać w horrorze, pojawiają się pytanie o zdrowie psychiczne, a przeszłość musi zostać odgrzebana i trzeba będzie się z nią niechybnie zmierzyć.
Niedokończone sprawy, kłamstwa i wyparcie zrzucone zostają na barki Marka i Louise. Wkraczają w ich życie z siłą huraganu, niszcząc i wyrywając z korzeniami wszystko na swej drodze. Mimo, iż przybierają niewinną formę, pod pozorem zabawy i śmiechu czai się zło, gniew, tęsknota i brak zrozumienia tego co się wokół dzieje. Cała paleta negatywnych emocji, które obleczone w nadnaturalność zaczynają poważnie zagrażać wielu ludzkim życiom. Czy rodzeństwo Joynerów poradzi sobie z tak nową i w pewnym stopniu absurdalną dla nich sytuacją? Polecam wam lekturę najnowszej powieści Grady’ego Hendrixa – przekonajcie się sami, nie pożałujecie…