Moja fascynacja fantastyką i grozą zakwitła bardzo wcześnie dzięki regularnym wizytom w bibliotece i wnikliwemu studiowaniu dzieł Mastertona i Kinga. Pewnego dnia jak zwykle po szkole, moje pierwsze kroki skierowałem do jedynej w moim mieście składnicy książek wszelakich i na półce z grozą i fantastyką, która w połowie lat 90-tych przepełniona była głównie pulpą i horrorami z Phantom Press znalazłem ją! Nieco wyświechtaną, małą, czarną książeczkę… Na jej zwichrowanym grzbiecie, wytarte i wyblakłe litery układały się w dziwny tytuł – “Zew Cathulhulu”? Nie, “Zew Cthulhu”! Napisał to jakiś Lovecraft. Zerknąłem na okładkę i króciutki opis na jej tyle i zdecydowałem się ją wypożyczyć. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że ta niepozorna pozycja, wydana na najgorszym papierze w roku mojego urodzenia, stanie się w moim życiu przełomowa i rozpocznie w nim nowy etap. Etap, który potem przerodzi się w pasję i ukształtuje finalnie mój gust czytelniczy oraz ugruntuje bezbrzeżną miłość do fantastyki wszelakiej. Był rok 1996, a ja przeczytałem “Zew Cthulhu” w tłumaczeniu Ryszardy Grzybowskiej wielokrotnie, zanim Strażniczka Biblioteki zagroziła mi lochem i srogą karą finansową, bo nie chciałem się z nim rozstać. W tamtych czasach ciężko było o coś “nowego” od Lovecrafta – chodziłem, szukałem, pytałem, odwiedzałem zaprzyjaźniony kiosk i pewnego dnia właśnie tam dorwałem swój pierwszy numer “Magii i Miecza”. Ciężko jest wytłumaczyć młodym ludziom, w dobie internatu, gdzie tak naprawdę wszystko jest na wyciągnięcie ręki a systemów RPG jest multum i absolutnie każdy znajdzie jakiś dla siebie, czym dla nastolatka oczarowanego fantastyką było to pismo. Lata 90-te, to tak naprawdę był jedynie Warhammer, karcianka KULT-u i Shadowrun. Przodował zdecydowanie Młotek, i to do niego można było znaleźć najwięcej dodatków czy scenariuszy. 

Pisma opisujące światy fantastyczne czy gry fabularne można było policzyć na palcach jednej ręki. Wspomniana już absolutnie kultowa i cudowna “Magia i Miecz”, “Nowa Fantastyka” czy “Fenix” – to z nich młodzi ludzie zafascynowani czarami, trollami, krasnoludami czy właśnie nieopisywalną grozą z Zaświatów mogli czerpać wstępne inspiracje i rozwijać w tym kierunku swoje zainteresowania oraz wyobraźnię. Ale wróćmy do Lovecrafta i jego mitologii – już podczas pierwszej lektury zbioru wydanego przez “Czytelnika” totalnie wsiąkłem w ciężki, duszny i mroczny klimat kreowany przez Samotnika z Providence. Niezwykle sugestywne opisy miejsc, stworzeń i tego nieuchwytnego czegoś czającego się gdzieś w przestrzeni i czyhającego na odpowiedni moment, aby przejąć władztwo nad ludźmi, to było coś zdecydowanie nowego i świeżego. Nie do końca wtedy rozumiałem, że można wycisnąć z tych opowiadań i całego świata stworzonego kilkadziesiąt lat wcześniej w Providence znacznie, znacznie więcej… 

Jakże miło wraca mi się do tych wspomnień, i dziękuję bardzo zaprzyjaźnionemu z Fanami Grozy wydawnictwu Black Monk, że dzięki temu postowi mogę na chwilę powrócić do czasów beztroski, literackiej naiwności i tej magii odkrywania nowych światów, a także ponownie wejść w skóry bohaterów, których wtedy tworzyliśmy 😊.  

Ten wpis powstał z okazji obchodów 30-lecia fabularnego Zewu Cthulhu w Polsce, które będą miały miejsce w 2025 roku. Wydawca aktualnej, 7 edycji, czyli wspomniany wyżej Black Monk już teraz zaczyna świętowanie i przygotował z tej okazji fenomenalne wydania kilku podręczników. Możecie zobaczyć o czym mowa i poczytać nieco więcej o tu ===>> https://blackmonk.pl/blog/news/jubileusz-zew-cthulhu. Edycja jubileuszowa to coś, czego żaden prawdziwy fan Cthulhu i Lovecrafta nie powinien przegapić i zdecydowanie warto dołączyć ją do swojej kolekcji. 

No dobra, ale nie o reklamę tu chodzi, a o wspomnienia związane z RPG. Moje zafascynowanie Mitologią Cthulhu zbiegło się idealnie z pierwszym podręcznikiem do tego systemu, który został wydany właśnie w roku 1995. Ale ja o tym jeszcze nie wiedziałem… 

Moja prawdziwa przygoda z grami fabularnymi rozpoczęła się bowiem dopiero rok później, kiedy to pojechałem na obóz wakacyjny do Kamieńczyka. Już samo miejsce, w którym się ulokowaliśmy było niezwykle klimatyczne – sama granica z Czechami, cały hotel na zboczu dla nas, wszędzie wokół lasy, a po przekroczeniu drogi ogromne jezioro. No i oczywiście zwieszające się nad nami z każdej strony górskie szczyty! To właśnie tam poznałem czterech chłopaków z Warszawy, którzy tak jak ja byli świeżakami w erpegach, ale co nieco już liznęli i chętnie dzielili się już zdobytą wiedzą i podręcznikami (!). To był niesamowity czas, bo za dnia szaleliśmy na zewnątrz, kąpaliśmy się i zwiedzaliśmy, a całe noce upływały nam na rozmowach o Nyarlathotepie, Shub-Niggurath i innych Przedwiecznych, i czy to właściwie możliwe, że oni gdzieś tam się na nas czają… 

Którejś nocy, kiedy z namaszczeniem i niespotykaną dla nastolatka delikatnością przeglądałem podręcznik i jedyny dodatek jaki wtedy mieliśmy – “Przerażające podróże” za oknem rozpętała się ogromna letnia burza. Wyobrażacie sobie lepsze warunki do zagrania pierwszych scenariuszy Zewu niż pięciu chłopaków z latarkami, siedzących na kocach w pokoju rozświetlanym piorunami? To było dla mnie wręcz mistyczne doznanie, i mimo że upłynęło od tego czasu już 27 lat, doskonale pamiętam te emocje i magię tamtych chwil. Myślę, że właśnie takie momenty scalają ludzi z erpegami i to one powodują, że już nigdy nie patrzymy na gry fabularne tak jak wcześniej. Rozegraliśmy wtedy kilka scenariuszy z “Podróży”, między innymi “Strach przed lataniem” i “Podniebną eskapadę”, bo nasz MG był wielkim fanem nie tylko Lovecrafta, ale i wszelkiego rodzaju sprzętu latającego 😉. Oczywiście nie były to rozgrywki według ścisłych zasad, a bardziej zabawa, opowiadanie historii i po prostu luźne podejście do Mitologii i świata stworzonego przez Samotnika z Providence. Piękne wspomnienia… najlepszym z nich było jednak to, które spowodowały wydarzenia którejś kolejnej nocy, kiedy to nasza cała grupa została podzielona na dwie ekipy i zaplanowano nam nocne podchody! I to, mili państwo, była już jazda bez trzymanki, bo o ile “czerwoni”, którzy wyszli 30 minut przed “niebieskimi” (czyli nami), i którzy mieli zostawiać nam wskazówki w postaci chorągiewek na drzewach tak abyśmy później mogli ich odnaleźć – wrócili do hotelu po umówionym czasie, o tyle my nie. 

Zgubiliśmy się totalnie w otaczających lasach, błądziliśmy godzinami, a przypominam, że to był rok 1996, nie było komórek, Internetu, a tamte rejony były bardzo słabo zamieszkałe. Finalnie dotarliśmy do hotelu następnego dnia około 7 rano, spędzając w nocnym lesie prawie 10 godzin. Na miejscu zastała nas Policja i wszyscy pozostali członkowie obozu, z zapłakanymi paniami opiekunkami 😉. Nikomu nic się nie stało i oprócz głodu i pragnienia, jakich nigdy później już nie czułem, byliśmy jedynie ogromnie zmęczeni i trochę poobijani. Ale tej nocy, przy akompaniamencie wyjącego w koronach drzew wiatru, świateł latarek i chrupiących nam pod nogami szyszek, obgadaliśmy wszerz i wzdłuż cały dostępny nam wtedy świat Zewu Cthulhu, bo oczywiście wzięliśmy ze sobą podręczniki! Kilka godzin błądzenia upłynęło nam zaskakująco szybko, bo (tak sobie lubię to tłumaczyć), nie chodziliśmy wtedy wcale po polskiej ziemi… 

Dobra, bo zrobi się z tego wpisu jakiś elaborat – chciałem się po prostu podzielić z Wami swoimi pierwszymi doświadczeniami z grami fabularnymi, a że ja nie umiem pisać krótko i zwięźle, to potem wychodzi mi tekst, którego nikt nie czyta… 

Spotkaliśmy się kilka razy potem w Warszawie, przeważnie grywaliśmy w… piwnicach. W tamtych czasach piwnic używało się do trzech celów – trzymania słoików, osiedlowych siłowni oraz mini-klubów maści wszelakiej, między innymi “growych” właśnie. Ograliśmy już na poważnie i z zachowaniem wszelkich zasad “Przerażające Podróże” oraz “Cthulhu 1990”, a w 1998 roku kupiłem sobie podręcznik główny i “Xięgę Bestyj”, które wnikliwie studiowaliśmy. Nie udało nam się już jednak nigdy powrócić do takiego poziomu wrażeń i emocji jakie towarzyszyły nam wtedy w nocy, kiedy błądziliśmy w lasach okalających Kamieńczyk. 

Później pourywały nam się trochę kontakty, a ja poznałem świat Warhammera, głównie dzięki przygodom Gotreka i Felixa i wspaniałemu, rozlatującemu się od razu po zakupie podręcznikowi do pierwszej edycji. Zew Cthulhu natomiast zszedł trochę na dalszy plan, mimo że Lovecraft zawsze pozostał numerem jeden i myślę, że to już się nigdy nie zmieni. 

Warto wspomnieć także o nieco “romantycznym” wspomnieniu związanym z grami fabularnymi i Zewem. Mam na myśli swoją “18”… zaprosiłem kilka osób z klasy, rozsiedliśmy się w salonie przy drewnianym stole, za który mój ojciec zapłacił chyba obiema nerkami, otworzyłem swój prezent, którym był “Dzień Bestii”. Znajomi wiedzieli co lubię! Jako, że było wśród nas kilka dziewczyn, w tym jedna która mi się podobała, zapaliłem świeczki, ustawiłem na stole, rozłożyłem podręczniki i zaczęliśmy najpierw rozmawiać o Lovecrafcie, a potem “grać”. Nie był to żaden konkretny scenariusz, raczej zlepek luźnych fragmentów opowiadań plus jakieś wymyślone na poczekaniu fantazje. Ale chyba się podobało, zwłaszcza tej jednej osobie, bo potem przez chwilę byliśmy razem 😀. Nieco mniej cała akcja spodobała się mojemu ojcu, bo kiedy impreza się skończyła, a ja zacząłem ogarniać bajzel okazało się, że nie podłożyłem niczego pod świeczki, które stały bezpośrednio na stole…  

To chyba było moje ostatnie wyjątkowo zapamiętane wspomnienie, bo wiadomo jak to jest w życiu – szkoła, matura, studia – erpegi niestety na dłuższy czas poszły w zapomnienie, chociaż nadal od czasu do czasu udawało się zagrać w jakiś system. Nie tyle ile bym chciał, ale co kilka miesięcy dołączałem na jakiegoś jedno-strzałowca nie chcąc wiązać się na dłuższe kampanie z powodu braku czasu. Coraz częściej myślę jednak o zmianie tego trybu, więc jeśli jakimś cudem ktoś dotrwał do tego momentu oraz prowadzi w Warszawie lub okolicy sesje, to chyba spróbowałbym wrócić do bardziej regularnej gry. Jako, że pracuję nieprzerwanie od czasów studiów, trudno było mi wygospodarować zarówno siły jak i wieczory na systematyczne spotkania i ogrywanie. Potem doszły jeszcze dzieciaki, no i sami wiecie… 

Dla kolekcjonera przedmiotów związanych z postacią Lovecrafta fakt, że Black Monk zabrał się na poważnie za 7 edycję Zewu Cthulhu był fantastyczną wiadomością i oczywiście od razu zacząłem robić miejsce dla nowej części kolekcji. Powolutku brnę do przodu, a dodatkowo w roku 2023 udało się nawiązać współpracę i stworzeni przeze mnie Fani Grozy z przytupem weszli także w sferę fabularnego koszmaru z przestworzy! Oczywiście nie ma tutaj porównania pomiędzy obecnie wydawaną siódmą edycją gry a poprzednimi. Najnowsza linia bije na głowę wszystkie poprzednie i to na każdej płaszczyźnie. Poczynając od zawartości poszczególnych podręczników, bo wystarczy zerknąć na chociażby potężne kampanie do “Masek Nyarlathotepa” czy “Horroru w Orient Expressie”, gdzie ich pierwsze polskie wydania, to w porównaniu do najnowszych zaledwie broszurki. Oczywiście kiedyś były inne możliwości zdobywania informacji i tutaj nie da się tak naprawdę zrobić rzetelnej analizy porównawczej, fani mają jednak powód do radości dostając w ręce tak obszerne i dopracowane kompendia. Również w kwestiach wizualnych to niebo a ziemia. Kiedyś wydawało się podręczniki czarno-białe, głównie w miękkich oprawach i na dość marnym papierze. Teraz mamy do czynienia z małymi dziełami sztuki, drukowanymi na grubym kredowym papierze, w pełnym kolorze i oczywiście w wersji HC. To pewnie nie dla każdego ma wielkie znaczenie, ale pokazuje jaki postęp poczyniliśmy w kwestii popularyzacji gier fabularnych.