Wyobraźcie sobie czytając ten zbiór, że jesteście rybakami. Że macie wielkie sito, którym czeszecie czarną, nocną wodę. Trwa to godziny, dni, tygodnie, lata – i za każdym razem kiedy wyciągacie je z głębin, pełne jest syfu, brudu, ludzkiej zgnilizny, fragmentów schorowanych umysłów i pomysłów za które z marszu trafia się do piekła. Jak mocno byście go nie czyścili, zawsze pozostaje mętny osad, nieczystość, coś szarego i lepkiego, o czym trudno zapomnieć.

Taki to właśnie jest zbiór. Mimo, że objętościowo niewielki, niesie ze sobą potężną dawkę smutku, wewnętrznej walki, makabry która zrodzona w gnijącym umyśle, wraz z lekturą wylewa się na świat.

Ale spokojnie, nie każdy z dziesięciu zawartych w „Ciszy” tekstów jest tak samo masakrujący. Są i lżejsze, ale nadal mocne, dające do myślenia i nie pozwalające pozostawać na nie obojętnym. I są też hołdy – a to osobiście bardzo w krótkich formach literackich jakimi są opowiadania, lubię. I to przyjemnie zawoalowane hołdy, które ujawniają się na końcu tekstu, tak jak to miało miejsce w przypadku „Eksperymentu profesora”, gdzie pewien delikatnie mówiąc ekstrawagancki uczony Erich D. pracuje w pocie czoła nad tajemniczym eksperymentem, który ma według niego „zmienić oblicze świata nauki”. Połowicznymi efektami dzieli się jedynie z sąsiadem mieszkającym naprzeciwko odwiedzając go co kilka dni aby porozmawiać i napić się brandy, a który jest jednocześnie narratorem tej historii. I jak to bywa w opowieściach o tajemniczych naukowcach i ich eksperymentach – nie wszystko idzie po ich myśli, i nie zawsze kończy się tak jakby tego oczekiwali. A na samym końcu Marcin dorzucił nam jedno króciutkie zdanie, które dodatkowo wywraca wszystko do góry nogami.

Nieco subtelniejsze nawiązanie do popkultury wyłapałem w „Strachu”. Ten kilkunasto-stronicowy tekst opowiada z kolei o parze młodych ludzi, przybywających do rodzinnego miasteczka głównej bohaterki, na pogrzeb jej ojca. Dziewczyna nie miała w życiu lekko, a teraz dodatkowo spada jej na głowę opieka nad dwiema małymi siostrami. Kiedy dodamy do tego szaroburą mieścinę, deszcz, przepełniający wszystko i wszystkich smutek, a także dom rodzinny skrywający w swoich trzewiach coś dziwnego – otrzymamy całkiem mocny i solidny tekst, gdzie mimo znikomej ilości akcji, dostajemy całą paletę negatywnych wrażeń i odczuć. A wspomniane wcześniej nawiązanie do popkultury, dotyczy właśnie „relacji” pomiędzy narzeczonym głównej bohaterki, a budynkiem w którym zatrzymali się oni po pogrzebie…

W „Ostatnim kolejarzu” ukłonów w stronę absolutnej klasyki grozy naliczyłem aż dwa. Jeden oczywisty, drugi pozostawiony na deser i finał opowieści. Jest to historia pewnego wiekowego pracownika praktycznie nieistniejącej już malutkiej stacji kolejowej. Właściwie na niej wychowany, przechodzący przez każdy szczebel kolejarskiej kariery mężczyzna żyjący w maleńkiej, rozpadającej się chatynce na terenie stacji, pewnego burzowego wieczora spotyka na swej drodze tajemniczą postać, którą zaprasza do siebie aby się ogrzała i odpoczęła, nie wiedząc jak bardzo jego życie za chwilę się zmieni. Podróż którą wspólnie odbywają, jedocześnie niezwykle krótka i kosmicznie długa, wpłynie na dalsze życie kolejarza. Czy pozytywnie czy negatywnie – sami rozsądźcie. Fani zarówno Grabińskiego, jak i Cienia z Providence będą zadowoleni.

Podoba mi się romansowanie Majchrzaka ze śmiercią, i ukazywanie jej obliczy na różne sposoby. Bardzo ciekawie autor podszedł do tematu w „Podróży służbowej”. Pewien mężczyzna zostaje oddelegowany przez szefostwo do kontaktu z nowym partnerem handlowym firmy, i wyrusza w pewien dość krótki (ale czy aby na pewno) rejs przez Bałtyk. Spotyka tam starszego jegomościa, który spaceruje po pokładzie ze swoim wózkiem i sprzedaje różności pasażerom. Panowie wdają się kilka razy w rozmowy, a co z nich wyniknie, i czemu starzec tak usilnie próbuje coś młodemu sprzedać – to cały smaczek tej historii prowadzący czytelnika do dość zaskakującego finału i niemniej interesujących wniosków.

 

„Antropologia stosowana” ukazuje nam z kolei chyba jeden z najgorszych stanów w jakich może się znaleźć człowiek – pełen paraliż. Osoba w pełni świadoma, korzystająca ze wszystkich zmysłów, jednak nie mająca żadnej kontroli nad swoim ciałem. Sprawny umysł uwięziony w mięśniowo-kościanej klatce. Przerażające samo w sobie. Ktoś taki zdany jest na łaskę innych ludzi w trybie 24/7 – do końca marnego żywota… Zamiast się jednak zamartwiać i katować psychikę, można spróbować znaleźć sobie i w takiej sytuacji jakiś punkt zaczepienia aby nie zwariować. U bohatera „Antropologii” jest to obserwowanie innych – pacjentów i lekarzy szpitala w którym przyszło mu żyć. A jako, że zmysły wzroku, słuchu i węchu ma nad wyraz rozwinięte, udaje mu się zaobserwować i usłyszeć dużo więcej niż innym. Pewnego dnia, kiedy leżąc na boku zmuszony jest patrzeć praktycznie w jedno miejsce, dostrzega obok innych kuracjuszy coś przerażającego i niewiarygodnego. Od tej pory wysila umysł i wyobraźnię próbując rozwikłać zagadkę której co trzeci dzień jest świadkiem…

Najlepszym, najpełniejszym, najciekawszym opowiadaniem z „Ciszy”, moim zdaniem jest „118”. Przede wszystkim poprzez inteligentny i zgrabny zabieg jaki stosuje autor aby jeszcze mocniej zaangażować czytelników w lekturę. Właściwie zmusza nas, już po zakończeniu czytania, kiedy poznamy zakończenie, abyśmy wysilili się nieco i znaleźli bonus. Dodatek do i tak świetnego już tekstu, który wywołuje ciary na absolutnie całym ciele. A zapisany jest alfabetem Morse’a. „118” opowiada historię mężczyzny – ojca i męża, którego dotykają dziwne zaniki świadomości, podczas których wstępuje w niego coś złego i za każdym razem stara się zmusić go do absolutnie najgorszych czynów. Wyrzucony z domu, ląduje w podmiejskim hotelu rodem z głębokiego PRL-u, gdzie wśród pustych, ciemnych korytarzy daje się słyszeć zadziwiająco regularny stukot. Kiedy mężczyzna zaczyna interesować się dźwiękiem i historią hotelu, poznaje grozę która wymyka się racjonalizmowi i człowieczeństwu…

Ale żeby nie było tak słodko. Wybór „Ciszy 1” na sam początek przygody z tym zbiorem, to moim zdaniem błąd. Rozumiem założenie, wiem że ten tekst wraz z „Ciszą 2”, która jest z kolei ostatnim opowiadaniem – tworzą klamrę spinającą całość. Opisują początek i koniec naszej drogi przez lekturę tego dość ciężkiego zbioru, to jednak uważam, że sytuację ratuje jedynie, paradoksalnie, jego grubość. Gdyby był 400 czy 500- stronicową cegłą, moim zdaniem wiele osób mogłoby się od niego odbić, właśnie przez taki wybór autora na początkowy tekst. Niemniej po przeczytaniu i przetrawieniu całości przyznaję, że to fajny zabieg i finalnie nieco się broni. Zresztą widać, że Marcin lubi zabawić się z czytelnikiem, wybadać go, podjąć swego rodzaju grę.

„Transgresja” – moim zdaniem tekst zbędny i niestety zaniżający lekko poziom zbioru. Jego temat przewodni jest jednocześnie trudny, ale i niestety bardzo przewidywalny. Nie chciałbym aby zabrzmiało to brutalnie i jakbym wyzuty był ze współczucia oraz uczuć – traktuję go trochę jak taką „zapchajdziurę”. Jakby został tu umieszczony aby wypełnić powstałą lukę – kiedy czegoś jeszcze brakuje, ale nie do końca ma się chęć albo pomysł na coś solidnego.

Jak na zbiór opowiadań, „Cisza” prezentuje zadziwiająco równy i przy tym wysoki poziom zarówno literacki, jak i językowy. Mimo, że tematy poruszane przez Majchrzaka w poszczególnych tekstach są bardzo poważne i dotykają czułych strun w duszach czytelników, autor pisze niezwykle melodyjnie i plastycznie, co nieco osładza nam cierpkość i cierpienie podczas lektury. Staje się to wręcz… przyjemne. Odpowiednie opisy, odpowiedzialnie dobrane słowa potrafią stworzyć przedziwną atmosferę, która z jednej strony przerażająco dołująca i dobijająca, potrafi być zadziwiająco hmm, akceptowalna. I pociągać, kusić i wręcz zmuszać nas do dalszej lektury. Być może każdy odnajdzie w tych tekstach może nie lustrzane odbicie swojego życia, ale z pewnością poczuje, że walki jakie toczą bohaterowie Majchrzaka w swoich głowach, ciałach, wyobraźni – odpowiadają bataliom jakie toczymy w rzeczywistości. Może dlatego mają zadatki aby stać się czymś bliskim, zwerbalizowanym wewnętrznie głosem, który opisuje coś co jest nam doskonale znane. Wszyscy przecież doskonale wiemy, że świat w którym przyszło nam żyć, pełen jest prawdziwych historii rodem z koszmarów – gdzie to właśnie człowiek odgrywa rolę potwora, wynaturzonego stworzenia, dla którego jedynym celem w życiu jest dawać cierpienie i ból, zarówno fizyczny, jak i psychiczny.

„Cisza” to świetny, pełny, mroczny, smutny i przerażający zbiór ludzkich lęków, pragnień, strachu i rozpaczy. Nierównej walki z losem i często najbliższymi, którzy przecież powinni być opoką i wsparciem. Jeśli macie chęć zanurzyć się na kilka godzin w duszną, lepką otchłań beznadziei, polecam rozważyć lekturę najnowszego dziecka Marcina Majchrzaka – zostanie w Was na jakiś czas.