„Motyle zła” – Jarosław Klonowski.

W dniu kiedy zacząłem pisać tę recenzję, gruchnęła na grozowy fandom druzgocąca wiadomość o tym, że wydawnictwo Horror Masakra kończy swoją działalność ☹. Mimo, że gro tytułów wydawanych przez Tomka Siwca to zdecydowanie nie moje klimaty, jednak kilka książek od niego mam i całkiem mi się podobały. „Motyle zła” także wliczam do tej gromady, bo Jarek Klonowski w tym krótkim zbiorze opowiadań pokazał, że uwielbia bawić się w pisanie i wychodzi mu to dobrze.

Kiedy przedpremierowo zobaczyłem okładkę i poznałem tytuł tego zbioru wiedziałem, że to będzie coś dla mnie. Chociaż podczas lektury kilka razy dałem się zaskoczyć, bo założyłem sobie, nie wiem czemu, że to będzie czysta groza i to w lovecraftowskim stylu. A tu, oprócz klasycznych tekstów osadzonych w horrorze, mamy także science fiction, a nawet fantasy. Oczywiście pradawne, potężne zło czai się zawsze gdzieś w tle, ale niespecjalnie ma ochotę się pojawić, i pozostaje jedynie tłem, lub ewentualnie początkowym katalizatorem historii.

Autor serwuje nam prawdziwy misz-masz bohaterów, lokacji i czasów, w których dzieją się poszczególne opowiadania. Wspólnym mianownikiem wielu z nich jest tajemnicza Infamia, czyli Ziemia przyszłości. Planeta skuta lodem, gdzie nie może być, i nie ma życia. Mimo tego pewne osoby postanawiają ją odwiedzać. Poznamy historię pilota frachtowca towarowego który udaje się w rutynowy lot nad Infamią. Nie będzie to jednak ani prosty ani miły przelot. Były żołnierz, człowiek odważny i obyty w trudach życia i walki stanie się świadkiem czegoś, co zmieni jego pogląd na otaczający go świat.

Do Infamii kursuje także tajemnicze metro. Nikt nie wie po co, ani gdzie się zatrzymuje, ponieważ ci, którzy wsiadają do niego, nigdy z krainy wiecznego lodu nie wracają…

Odwiedzimy Francję, a konkretnie pewien klasztor w Autun, w którego piwnicach i kryptach czai się coś potężnego i pradawnego. Młody ksiądz zostaje tam zaproszony aby pomóc w zdobyciu informacji o pewnym artefakcie, odkrytym przypadkiem w świątyni. Ale zarówno sam klasztor, jak i całe miasteczko, wręcz przesiąknięte są tajemnicami i mrocznymi historiami, sięgającymi wiele lat wstecz. Dla fanów Lovecrafta, alchemii i kościelnych tajemnic absolutny must read!

Autor zabierze nas także do Polski – spędzimy jakiś czas w Grudziądzu, gdzie główny bohater zacznie zgłębiać historię grudziądzkiego zamku oraz tuneli pod nim. Tuneli, w których systematycznie, od lat giną bezdomni szukający tam schronienia. O dziwo nikt specjalnie się tym nie interesuje, może oprócz pewnego tajemniczego dżentelmena, który usilnie próbuje zaprzyjaźnić się z naszym protagonistą. Moim zdaniem, to najlepsze opowiadanie tego zbioru. Autor snuje niespiesznie arcyciekawą historię, a finał i poziom weirdu – myślę, że nawet Wojtek Gunia nie powstydziłby się tego tekstu.

Oprócz mnogości miejsc, Jarek zadbał także o interesujące rozmieszczenie poszczególnych tekstów na osi czasu. Czasem jesteśmy w XIX wieku, i razem z żołnierzem Armii Czerwonej staramy się rozwikłać zagadkę zaginięcia pewnego porucznika. Wraz z biegiem historii robi się coraz dziwniej, ja osobiście momentami miałem skojarzenia z Górami Szaleństwa Lovecrafta. Rozległe stepy Mongolii i Chin, mroźne bezkresy, dziwne zaginięcia ludzi, a także naprawdę konkretny romans historii z pewną bardzo znaną kryptydą… świetny tekst, nadający się zdecydowanie na coś dłuższego.

Nie chcę opisywać tutaj wszystkiego bo uważam, że ten zbiór ma w sobie pewną magię. Różnorodność to jego zdecydowany atut, a autor ma talent do snucia tak dziwnych i rozstrzelonych tematycznie historii, które mimo to wciągają bez reszty i aż chciałoby się więcej. I tu płynnie przejdźmy do minusów, a właściwie jednego zasadniczego…

Co mi się nie podobało? Zawiodłem się długością większości tekstów. Kiedy opowieść nas wciąga, a praktycznie każdą przeczytałem z zapartym tchem – autor ją kończy. Czasem lepiej, czasem gorzej, ale w każdym przypadku, moim zdaniem zbyt szybko. Te opowiadania mają potencjał do rozwinięcia ich w powieści. Są dobrze przemyślane, ciekawe, posiadają dobre tempo i interesujących bohaterów. Mam wrażenie, że Jarek Klonowski potraktował ten zbiór opowiadań jak swojego rodzaju test na czytelniku. Rzuca nam kąsek i patrzy na naszą reakcję. W moim przypadku zawsze była taka sama, pożerałem go w mgnieniu oka, i oszalały rozglądałem się wokół w poszukiwaniu kolejnego. I oby moje podejrzenia były słuszne, bo w innym przypadku wyszłoby na to, że autorowi nie starcza amunicji na dłuższe opowiadania. W co osobiście wątpię.

Jeśli macie dwa wolne wieczory, i chcielibyście poczuć urozmaiconą grozę, której akcja skacze po kontynentach i strefach czasowych jak szalona, to jest to zbiór dla was. Są momenty, są dobre zwroty akcji i solidne podstawy do tego by sądzić, że autor lubi, chce i umie przestraszyć. Bez tandetnych zabiegów i wagonów z flakami. Tu króluje klimat, spokojna, nieraz wręcz ślimacząca się akcja, która jednak w odpowiednich momentach potrafi wywołać szybsze bicie serca i sporo przemyśleń. Angażuje czytelnika, z jednej strony chce się już kolejnego tekstu, z drugiej poprzednie nadal gdzieś tam się z tyłu głowy mielą i nie dają o sobie zapomnieć. I o to w tym chodzi.