Czytam Tomka od samego początku jego przygody z wydawaniem książek. Wiążę z ich lekturą duże oczekiwania, bo z tytułu na tytuł doskonale widać, że Tomek pracuje nad warsztatem i dopieszczaniem swoich powieści coraz mocniej. „Próba sił”, którą wydał w nieszczęsnym Novae Res, mimo astronomicznej liczby błędów wszelakich, została przeze mnie wysoko oceniona, bo miała to „coś”, czego nawet brak korekty i redakcji nie potrafił zniszczyć. Jeśli przymknęło się oko na kwestię edytorską, doskonale wyczuwało się klimat tej powieści, strach odczuwany przez bohaterów i mnie osobiście łatwo było się z nimi utożsamić i polubić ich. „Winda” wydana w Vesperze, to od strony dopracowania zarówno kwestii wizualnej jak i poprawności językowej, zupełnie inna bajka. I tu też wyraźnie wyczuwałem przyczajoną grozę, a zakręty opowieści zaserwowanej przez autora, rzucały mną na prawo i lewo podczas lektury.
Dlatego też, niedługo po premierze „Lęku” z dużym podekscytowaniem i oczekiwaniami zasiadłem do poznawania nowej powieści. No, bo przecież skoro autor stale rozwija warsztat i jest pod opieką profesjonalistów, a wszyscy wokół w swych opiniach „ochają” i „achają”, to zapoznanie się z „Lękiem” powinno być czystą literacką przyjemnością. No właśnie, powinno być…
Tomek opowiada nam historię, której tłem jest bliżej nieokreślona przyszłość, świat osadzony w po-pandemicznych realiach. Tajemniczy wirus dosłownie zdziesiątkował ludzkość, zabijając prawie całą ludzką populację. Nieliczni którzy przetrwali, poranieni fizycznie i psychicznie przez straty najbliższych, rodziców, dzieci, starają się jakoś dalej żyć i funkcjonować w nowych realiach i tych dziwnych czasach. Głównymi bohaterami powieści są Julia i Jakub, mieszkający w maleńkim domku na skraju lasu i ogromnej pustyni. Otoczeni ciszą, śpiewem ptaków i… nudą, żyją bardzo powolnym i spokojnym rytmem. Niedaleko nich mieszkają także Marta i Daniel, ich jedyni sąsiedzi i znajomi. Nie spotykają się jednak zbyt często, nie są też specjalnie zżyci. Ot, lubią się, zapewne dlatego, że z czystej kalkulacji, muszą i powinni. Oczywiście w miarę możliwości pomagają sobie i wspierają się wzajemnie, ale nie ma wspólnych kolacji i rozmów do białego rana przy świecach i winie.
Spokój Julii i Jakuba zostaje zaburzony, kiedy po kilku latach samotnego życia, u ich progu, w pewną burzową noc, staje młoda, śliczna dziewczyna, prosząc aby wpuścili ją i pomogli. Od tego momentu ich niespieszne i szare życie, zacznie nabierać rumieńców oraz momentami zawrotnej prędkości. Dziewczyna, Żywia, przynosi ze sobą bowiem niesamowitą historię swojego życia, ale także chaos, śmierć, i pradawne słowiańskie rytuały…
Cała powieść ma niespieszne tempo, przerywane jedynie krótkimi momentami akcji, których jednak jest niewiele, i nie robią specjalnego wrażenia na czytelniku. A potencjał wynikający z możliwości wykorzystania demonologii słowiańskiej w literaturze jest ogromny. Owszem, opisy działań Żywii są bardzo plastyczne i ciekawe, ale mnie cały czas brakowało jakiegoś „pazura” w tym wszystkim. Działania które podejmują główni bohaterowie, postawieni w trudnych dla nich sytuacjach, podsycone jeszcze stagnacją, bo przecież od lat nie mieli większych zmartwień. Jako że ludzi została jedynie garstka, w niedalekim mieście mogli robić i zdobyć dosłownie wszystko o czym zamarzyli, nie przejmując się żadnymi konsekwencjami. Takie życie rozleniwia, zatraca się czujność, ludzie szukają nowych doznań, rozrywek, czegokolwiek co odróżni jeden dzień od drugiego. I to właśnie zostaje bezwzględnie wykorzystane przez Żywię, która ma wobec naszych bohaterów swoje ściśle określone plany. Oczywiście „Lęk” nie jest powieścią złą – napisany jest dobrze, dialogi, rozmowy pomiędzy bohaterami, są naturalne i realistyczne. Od strony merytorycznej także nie mam się do czego przyczepić. To co mi się bardzo podobało, to momenty pełne oniryzmu. Kiedy bohaterowie rozmawiali wśród oparów gorącej wody, a powietrze przesycone było zapachem ziół, które dziewczyna przynosiła z lasu. Wiele jest scen rodem ze snu, klimatycznych, sensualnych, a także czysto seksualnych, bo to, w różnych aspektach, także dość istotna część powieści. Tomek bardzo dobrze oddał klimat otaczającej bohaterów samotności, z którą każdy na swój sposób starał się sobie poradzić. Trzeba autorowi oddać, że poprowadzenie akcji w takiej a nie innej sytuacji, i miejscu tak, żeby nie zanudzić czytelnika, to duże wyzwanie. Ja przebrnąłem przez lekturę dość sprawnie, aczkolwiek tak jak pisałem wyżej, brakowało mi nieco więcej akcji, szybkości, rozbudzenia podczas czytania. Być może zamierzeniem autora było właśnie taki klimat podtrzymać przez całą powieść. Może to miało pomóc nam, czytelnikom, wczuć się w sytuację piątki bohaterów i wejść w ich skórę? Kto wie.
Ale żeby być zupełnie szczerym, a zawsze staram się taki być – ta powieść mogła nigdy nie powstać, i nic wielkiego by się nie stało. Niestety jest bardzo nijaka – ot historia, dość ciekawa, ale kompletnie przewidywalna, prowadząca dosłownie jak po sznurku do samego finału. Autor poprzez swój styl pisania daje nam wielokrotnie podpowiedzi jak mamy traktować poszczególne postaci tej historii, co nie jest dobrym posunięciem, jeśli nie pójdzie w parze ze zmyłkami, które należy zastosować w pewnym momencie, aby czytelnika zakręcić i pobudzić do myślenia i analizowania. Miałem nadzieję, że w finale nastąpi jakiś konkretny twist, że dostaniemy obuchem w łeb jak w końcowych minutach filmowej „Osady” Shyamalana. Że sceny rozwiązania tej historii zniszczą nam psychikę, i z rozdziawionymi buziami oraz drżącymi rękami zamykać będziemy „Lęk”.
No nie. Mało tego, sam finał jest dla mnie nieco nielogiczny i taki trochę na siłę. Rozumiem wszystko co się tam wydarzyło i dlaczego tak się stało, jednak niektóre działania bohaterów są mało sensowne i ciężko je wytłumaczyć. Niesamowicie przykro jest mi pisać te słowa, bo naprawdę spodziewałem się petardy, a otrzymałem małego kapiszona. I to bez zapałek. Wielka szkoda, ale mam nadzieję, że to tylko moja skrzywiona psychika tak odebrała „Lęk”, a nie, że mylą się wszyscy ci, którzy pieją z zachwytu po lekturze. Lub, że są nieszczerzy w swych opiniach. Bo wydaje mi się, że to jeszcze gorzej, niż przeczytać niepochlebną, ale jednak szczerą, recenzję czytelnika.