Robert Ziębiński – „Czarny Staw. Wiła”

Wracamy do Czarnego Stawu! Świetnie znani nam z pierwszej części tetralogii „Czarny Staw” autorstwa Roberta Ziębińskiego – Akira, Kamil, Niedźwiedź i Długi, po zwycięstwie nad mrocznym bytem zamieszkującym tytułowy Czarny Staw, mają do rozwiązania kolejną mroczną tajemnicę ich małego miasteczka. Jeśli myśleli, że rozpoczną spokojnie kolejny rok szkolny, to grubo się pomylili.

W Czarnym Stawie, a właściwie w okalających go lasach, zagnieździło się bowiem nieznane zło, które pod postacią pięknej dziewczyny mami i roztacza śmiertelny urok nad tymi, którzy dadzą się omotać niezwykłej i pięknej Wi. Szkoła naszej paczki przyjaciół także „obrywa” – ktoś demoluje szatnię, a uczniowie i nauczyciele momentami zamieniają się w bezrozumne i agresywne istoty. Do domu babci Kamila powraca, od wielu lat uznany za zmarłego, kot – Pan Pulman, który odegra w całej sprawie niebagatelną rolę. Nasi młodzi bohaterowie podejmują rękawicę i angażują się w sprawę w stu procentach. Nie może być zresztą inaczej, bo sami stają się ofiarami przerażającej zmory, która zostawia na ich karkach odcisk swych przeraźliwie lodowatych palców. Zegar tyka, w miasteczku zaczynają się dziać coraz gorsze i straszniejsze rzeczy, a przyjaciele nie bardzo wiedzą jak ugryźć tajemnicę i od czego zacząć… Jednak dedukcja i inteligencja młodych ludzi, szybko naprowadzają ich na pewien trop. Trop, którego korzenie sięgają pięciuset lat wstecz, dotyczą słowiańskich przesądów, pewnego ekscentrycznego i nieco zwariowanego dżentelmena oraz czarownic.  Tajemnica którą próbują rozwikłać, wiąże się również z pewną krakowską nauczycielką, która zaginęła rok temu właśnie w lasach otaczających Czarny Staw. Czego tam szukała? Podobno była wiccanką, uwielbiała naturę oraz jej magię…

W tej krótkiej powieści, znajdziemy całą masę odniesień do słowiańskich wierzeń naszych przodków, bo bóstw i demonów, które dawno temu, podobno, stąpały po ziemiach polskich. Bestiariusz nie jest może jeszcze przesadnie bogaty, ale pojawiają się bardzo ciekawe istoty, znane starszym czytelnikom z wszelkiego rodzaju książek zbierających podania i legendy. Przy czym podane jest to dość delikatnie i subtelnie, nie mamy tu gnającej na łeb, na szyję akcji – ale momentów kiedy serce może szybciej zabić, nie brakuje. Mnie osobiście zauroczyła scena, kiedy pod dom Kamila przybyło pół wioski, bardzo sugestywnie napisane, skojarzyło mi się od razu z „Komórką” Kinga i starszymi filmami o zombie. W ogóle odniesień do szeroko rozumianej popkultury znajdzie uważny czytelnik dużo więcej, ale nie będę niczego zdradzał, aby nie odbierać mu przyjemności poszukiwania.

Muszę przyznać, że świetnie czyta mi się ten cykl. Jest tak dobrze napisany, że wręcz „płyniemy” przez akcję i nie sposób oderwać się od szaleństw, które spotykają dzieciaki z Czarnego Stawu. Zarówno pierwsza, jak i druga część trzymają wysoki poziom, historie w nich opowiedziane to solidna dawka niesamowitości, ale autor przemyca także na ich kartach sporo dawnej historii, doprawiając wszystko soczystymi i plastycznymi opisami małego miasteczka, które co rusz atakowane jest przez nieznane i demoniczne siły. Niby oklepane, niby było, ale odpowiednio podane, smakuje wybornie.

Ja sam zaczynałem swoją przygodę z horrorem, od takich właśnie młodzieżówek; „Szkoła przy Cmentarzu”, „Eerie Indiana”, „Gęsia Skórka” – to było szaleństwo, czytane i oglądane od deski do deski, często wielokrotnie.  Pamiętajmy jednak, aby na lekturę Czarnego Stawu nałożyć pewien filtr. Bo są to książki pisane z myślą o młodzieży – nieskalanej setką książek Kinga, Mastertona, mrocznymi światami Lovecrafta, czy szaleństwem Barkera. To dopiero początek przygody z grozą młodego czytelnika, i aby go nie zrazić, trzeba umiejętnie lawirować i dobierać słowa tak, żeby wsiąkł w ten świat, zatonął w słowiańskości, poczuł dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa, ale jeszcze nie przerażenie. To stopniowanie jest ważne i my, starzy wyjadacze, nie możemy podchodzić do oceny takich książek inaczej niż lekko „przez palce”, i na luzie. To nie jest kierowane do nas, aczkolwiek poniekąd również jesteśmy targetem, bo przecież wychowujemy nasze pociechy, i chcemy aby one również zasmakowały grozy i bluźnierstwa spoza czasu i przestrzeni. Ale wszystko z umiarem i w swoim czasie. Jeśli więc macie w domu nastolatkę lub nastolatka, podsuńcie im tę serię – zdecydowanie powinni złapać bakcyla, i pokochać świat kreowany przez Roberta. Zwłaszcza, że bohaterami są ich rówieśnicy, a historie które przeżywają, tak naprawdę przeżyć chcieliby i nasze dzieciaki, i my. Bo czymże jest życie bez tej iskry niewiadomego, bez zerkania za kotarę rzeczywistości? Młodzieńcza naiwność, swego rodzaju „czystość”, pierwsze podrygi serca, miłości, zauroczenia, a wszystko to polane gęstym sosem tajemnicy i mroku. Fajnie czyta się dobrze napisaną opowieść o młodzieńczej naiwności, o tym specyficznym postrzeganiu świata, o tym, że nic nie jest zbyt dalekie ani zbyt trudne, jeśli ma się oddanych przyjaciół. Wątek „śledczy” w „Wile” przez całą lekturę kojarzył mi się z kolejną serią, w której zaczytywałem się jako małolat – „Przygodami Trzech Detektywów” – nawet okładka pasuje, i nie jestem do końca przekonany, że to czysty przypadek 😉.