„Lucyfer” – Mike Carey.
Trudno o bardziej wyeksploatowaną przez popkulturę postać. Widzieliśmy go już w prawie każdej możliwej odsłonie – strasznej, przerażającej, groteskowej i śmiesznej. Mike Carey, wraz z kilkoma przyjaciółmi, postanowił się zmierzyć z legendą Lucyfera i pokazać go z jeszcze innej strony. Pierwotnie postać Lucyfera możemy podziwiać w świetnej serii Neila Gaimana – „Sandman”. Tam jednak miał rolę drugoplanową, tutaj, w zbiorczym wydaniu EGMONTU, zawierającym trzy zeszyty „Sandman presents Lucifer”, oraz „Lucifer” zeszyty 1-20, jest głównym bohaterem, na co zdecydowanie sobie zasłużył. Miałem pewne obawy, że zobaczę tu xero z Gaimana, ale Carey pokazał, że ma wcale niemniejszą fantazję i zbudowanie własnego, solidnego i ciekawego uniwersum, nie jest dla niego niczym specjalnie trudnym.
W naszej wyobraźni słowo „Lucyfer” kojarzy się dość jednoznacznie – na początku wierny przyboczny Stwórcy, później zbuntowany i skłócony z nim, zostaje pozbawiony anielskich przywilejów i strącony do Piekła, którego staje się panem. Widzimy zatem potężnego, rogatego demona siedzącego na tronie z czaszek i dla zabawy rozrywającego ludzkie dusze. Otaczają go krzyki rozpaczy i bólu, jego podkute nogi liżą języki wiecznego ognia, a demony i inne potworności szaleją wokół niego, aby się przypodobać. Jego to nuży. Po eonach spędzonych w piekielnych kręgach, postanawia wyrwać się zaświatów, porzuca intratną posadę Władcy Piekła i wyrusza do Los Angeles, po nowe doświadczenia i aby bliżej poznać ludzi. Ale oczywiście nie będzie udawał jakiegoś tam zwykłego człowieka – staje się z marszu właścicielem luksusowego nocnego klubu w LA, przyjmuje postać świetnie zbudowanego przystojniaka, otacza się pięknymi kobietami i nie żałuje sobie wydatków i uciech. Z zewnątrz kompletnie zamerykanizowany i do bólu ugrzeczniony, w środku pozostaje pełnym doświadczenia i pewności siebie arogantem, dla którego niewiele ponad jego zadowolenie się liczy. Na początku tak o nim myślałem, jednak po lekturze całości, wygląd ten i jego spokojne, stonowane zachowanie zdają się być przemyślane i sensowne.
Ten anielski (hehe) spokój na Ziemi, przerywa mu wizyta pewnego boskiego wysłannika, który ma dla niego propozycję nie do odrzucenia. Czy Lucyferowi uda się wykonać powierzone zadanie, jakie przygody go czekają, kogo spotka na swej drodze? Uchylę Wam nieco rąbka tajemnicy, a jeśli recenzja się spodoba i sami zechcecie wpaść w wir tej historii, zdobądźcie swój egzemplarz pierwszego z trzech zbiorczych tomów przygód Gwiazdy Zarannej, od EGMONTu. Swoją drogą, dla takich wydań sam chętnie posiedziałbym trochę w Piekle. Twarda oprawa, 540 stron, świetny papier i doskonałe kolory – coś pięknego (nie tak pięknego, jak ludzka postać Lucyfera, ale zawsze 😉).
Pierwsza historia – „Diabelska alternatywa”, pochodząca z „The Sandman Presents: Lucifer 1-3” to dzieło Neila Gaimana. Człowieka o nieograniczonej i niesamowicie rozbudowanej wyobraźni. Jej plastyczność widać doskonale na tych 80 stronach komiksu. Dziwne światy przenikają się z rzeczywistością, dawni bogowie czyhają aby wedrzeć się do naszej rzeczywistości, chcąc ją zniszczyć. Metafora goni metaforę, a Lucyfer musi wykorzystać wszystkie swoje dary i sztuczki, aby nie nastał kres ludzkości. W oko wpadł mi bardzo sugestywny fragment, który doskonale opisuje z czym musi zmierzyć się Gwiazda Zaranna aby ukończyć misję:
„Zrozum mnie dobrze. Cokolwiek tam żyło, nadal żyje, choć wasz gatunek opuścił to miejsce pół miliona lat temu. Są tam puszcze czarnych dębów, wysokich na dziesiątki metrów, niewidzialnych w ciemności. Są tam stworzenia… drapieżcy… którzy nic nie jedli od całych epok geologicznych. Zapomnieliście o Bezgłośnych, ale oni o was nie zapomnieli. Chcą byście wrócili do domu, chcą poczuć wasz strach i zaznać waszej czci. Lecz o ile dla nich ciemność jest domem, dla was to jedynie łono”.
Lucyfer wyrusza więc na misję. Za pomocnicę i nie tylko ma Rachel, siostrę zamordowanego brata, która zrobi wszystko aby spróbować przywrócić go do życia. Wędruje więc z dawnym Panem Piekła po przeróżnych przedziwnych, tajemniczych i historycznych miejscach, dowiadując się o sobie, swojej przeszłości i przyszłości coraz to nowych, zaskakujących rzeczy. Coraz częściej poznaje też to, co czycha za zwiewnym woalem naszej rzeczywistości, a co chce coraz mocniej na nią oddziaływać i przedzierać się tutaj. Opowieść fajnie pokazuje jaki tak naprawdę jest Lucyfer, co nim kieruje i jaki stosunek ma do ludzi. Podróż obojga bohaterów spodoba się z pewnością fanom Dantego i jego „Boskiej komedii” 😉.
Po tym jakże udanym wstępie, przechodzimy płynnie do Mike’a Careya i jego interpretacji postaci Lucyfera. Zmienia się zdecydowanie kreska rysunku, bo Scott Hampton, odpowiadający za oprawę graficzną części „sandmanowej” lubuje się w mocno rozmytych konturach postaci, jednobarwnym i mało szczegółowym tle oraz wszechobecnych cieniach, o tyle rysownicy odpowiedzialni za kolejne historie (Chris Weston, Warren Pleece, Peter Gross, Dean Ormston oraz Ryan Kelly) stawiają na ostrość i wyrazistość poszczególnych kadrów, zmienia się także sposób kolorowania, na nieco bardziej „thorgalowy”. Jako, że jest to ogromne wydanie, zbierające bardzo różne historie, podrzucę poniżej po kilka zdań o każdej. Zapewne przemycę w nich jakieś SPOJLERY – więc jeśli nie czytaliście jeszcze „Lucyfera”, możecie to pominąć i przejść do moich przemyśleń po skończonej lekturze 😉.
„Wróżba z sześciu kart” przenosi akcję i naszych bohaterów do początku obecnego millenium, do Niemiec. Lucyfer nie jest jedynym bezskrzydłym aniołem na Ziemi. W Niemczech żyje Kronikarz Ludzkości – Meleos. Prowadzi on klimatyczną bibliotekę, w której każdy może znaleźć coś dla siebie. Jest również twórcą tajemniczej talii kart, której bohaterowie coraz mocniej dopominają się uwagi, i z której chce skorzystać również Gwiazda Zaranna. W tle mamy wątek faszystowski oraz pewną młodą dziewczynę, która zostaje „wybrana” i wpleciona w akcję i główny wątek historii Lucyfera. Spotykają się na chwilę, ale mam wrażenie, że nie jest to ich ostatnia konfrontacja…
„Zrodzona z umarłymi” to, właściwie kryminalna opowieść o wyjątkowej dziewczynce – Elaine, obdarzonej wieloma niesamowitymi darami, niedostępnymi dla zwykłych śmiertelników. Musi je w pełni wykorzystać aby uchronić się przed złem, i pomóc swojej najlepszej przyjaciółce, Monie. To także historia o zemście, Lucyfer odgrywa tu marginalną rolę, aczkolwiek jest to kolejny element całości dla nas, czytelników. Bowiem Basanos, których poznaliśmy w poprzedniej historii, wyjawili Diabłu pewien sekret…
„Dom o komnatach bez okien” – historia prowadzona w dwóch miejscach, ale tym samym czasie. Lucyfer udaje się do pewnej krainy, by odzyskać swoje skrzydła od Pani Izanami, która urządziła w domu o komnatach bez okien swoje prywatne Piekło, kolekcjonując dusze żywych ludzi, a jej synowie za wszelką cenę chcą pozbyć się Lucyfera. Tymczasem w LA zaczynają zbierać się demony – Jin en Mok – Bezkształtni, których przyciąga otwarta przez Gwiazdę Zaranną Brama do innych światów. Akcja się rozkręca, Lucyfer ryzykuje, bo w tym świecie jest śmiertelny, a jego gospodarze niekoniecznie chcą oddać mu skrzydła, o ile w ogóle je mają. Szukają więc pretekstu do zaatakowanie Diabła i pozbycia się go. Mazikeen dzielnie walczy z demonami o Bramę, ale przegrywa i ginie. Na odsiecz przybywa jednak Jill, która jest naczyniem dla kart Basanos i ochrania Bramę. Lucyfer odzyskuje skrzydła i wraca do spalonego i zniszczonego LUX.
„Dzieci i potwory” anielskie zastępy pod przywództwem Amenadiela szykują się do ataku na Lucyfera. On jednak doskonale zdaje sobie z tego sprawę, i przygotowuje się na to, ma kilka asów w rękawie. Zdobył kilka potężnych artefaktów, potworne „dziecko ze słoja”, przywołał swoje sługi, które mają chronić Portal podczas jego nieobecności. Wskrzeszona Mazikeen, której Jill dodatkowo oddała piękną twarz, nie może się z tym pogodzić, i rusza aby odzyskać dawny wygląd. Elaine, która widzi zmarłych i jej martwa przyjaciółka Mona, zostają ostrzeżone przez duchy babć o tym, że coś potężnego i złego nadchodzi i szuka Elaine. Na chwilę pojawia się Śnienie, ale po to tylko aby przeszedł przez nie pewien mężczyzna, który stracił żonę i chce popełnić samobójstwo. Lucyfer zaprasza go więc do siebie i opowiada prawdę o całej sytuacji. Śnienie jest jedynie przejściem pomiędzy światami, a spotkanie mężczyzny odmieni jego życie o sto osiemdziesiąt stopni i zwiąże go niespodziewanie z Elaine.
Tryptyk „Siejba czasu”, „Miecz obosieczny” oraz „Czyny przodków”. Pierwsze dwie historie pokazują jak ważnymi postaciami u Mike’a Careya są bohaterki płci żeńskiej. Mazikeen nadal poszukuje swojej twarzy, podróżując jako piękność i nie mogąc zdjąć zaklęcia ani podmienić swojego fizys z innym. Sięga więc po dość ryzykowny sposób na osiągnięcie celu. Nie udaje jej się, ale zyskuje coś zdecydowanie ważniejszego i potężniejszego, co być może da jej w końcu należyty status w świecie tworzonym i kreowanym przez Gwiazdę Zaranną, gdzieś poza działaniem czasu i boskimi wpływami…
„Miecz obosieczny” z kolei, ukazuje wciąż rozwijającą się i coraz mocniej aspirującą do głównej bohaterki – Elaine Belloc, która wyrusza na poszukiwania odpowiedzi. Jej chęć poznania siebie i swojego prawdziwego pochodzenia zmuszą ją do wyprawy do niezwykłych krain, gdzie zobaczy rzeczy nie mieszczące się jej w głowie. Niemniej szybko się tam odnajdzie, zmieni także nieco zdanie co do aniołów, które uważa za złe – w końcu jest w teamie Lucyfera. Świetna historia, odkrywa kilka ciekawych smaczków i ładnie łączy kilka wątków. Wprowadza także nieco koloru i szaleństwa znanego ze „Śnienia”.
„Czyny przodków” to jedna z najlepszych historii całego zbioru. Mimo, że króciutka, to może wywrócić do góry nogami postrzeganie Lucyfera, a już na pewno dobitnie pokazuje jaką mocą włada teraz Gwiazda Zaranna, i jak się nią bawi tworząc alternatywne do biblijnych historie, i wykorzystując oraz kpiąc ze swego anielskiego brata, Amenadiela.
„Potępieńcze związki 1-3”. Jako, że Lucyfera nie ma w Piekle, w jednej z jego wielu domen, demony bawią się z nudów w maskaradę, racząc się przy tym bólem dręczonych od eonów ludzkich dusz. Kiedy dowiadują się, czego dokonał Gwiazda Zaranna, część chce oddać Diabłu należny hołd i scalić „stare” Piekło z nowym wszechświatem, stworzonym przez Lucyfera poza Bramą. Ciekawa, zamknięta historia, osadzona w rzeczywistości do złudzenia przypominającej tę z XIX-wiecznej Francji. Tyle, że z demoniczną interpretacją dworu, szlachty, balów, pojedynków i zakulisowych intryg.
Ostatnia, krótka opowiastka, „Kazanie w głosie gromu”, to klasyczna zachęta, aby sięgnąć po kolejne historie. Zapowiedź czegoś dużego, rozochocenie czytelnika, wyzwanie rzucone Bogu…
————————————————————————————————————————————
Chyba najbardziej podoba mi się w tym wydaniu różnorodność. Mamy tu zarówno klasyczne opowieści, których bohaterem jest Gwiazda Zaranna, ale nie brakuje także mocno zeschizowanych wątków i postaci. Lokacje zmieniają się bardzo często, zarówno te realne, jak i te pochodzące z innego świata, i są świetnie przedstawione, zaskakując czytelnika rozmachem i „dziwnością”. Jako, że jest to wydanie zbiorcze, historie w nim zebrane mocno się od siebie różnią, choć prowadzą do jednego finału. Albo kilku finałów, bo jak już wydawało mi się, że Carey doprowadził nas do zakończenia, na następnej stronie dostawałem obuchem nowego wątku, przedłużającego opowieść. Wraz z postępami w czytaniu, historia Lucyfera staje się coraz bardziej skomplikowana i wielowymiarowa. Jego plany są dalekosiężne, z każdą stroną ambitniejsze, i z czasem wykraczają poza wszelkie ramy czasu i przestrzeni – dosłownie. Przygody opisane na kartach komiksu prowadzone są dwutorowo – na Ziemi, wśród ludzi i lekkiej ingerencji magii oraz nadnaturalności, oraz w innych światach i innym czasie, poprzez które nasz bohater płynnie przechodzi i pojawia się w nich w dowolnym momencie, przeważnie najodpowiedniejszym dla siebie i swoich planów. Dzieje się bardzo dużo, ludzie będący tłem w opowieści, prowadzący swoje nudne i przewidywalne żywoty, zupełnie nie zdają sobie sprawy z tego co się dzieje wokół nich, jak wiele alternatywnych światów i czasoprzestrzeni ich dotyka, przenika i wpływa na nich. To przeogromne uniwersum, niezwykle plastyczne, w którym poruszają się byty wykraczające daleko poza ludzką wyobraźnię.
Podoba mi się również fakt, że poszczególni rysownicy interpretują scenariusz Careya na swój sposób, każdy ma specyficzną kreskę, kolory u jednych są nieco wyblakłe, natomiast inni stawiają na jaskrawość i lekką kolorystyczną przesadę. Neil Gaiman był „jedynie” konsultantem, ale widać, że jego wpływ na autorów jest niepodważalny.
Jeśli ktoś ma ochotę poznać Lucyfera, zasmakować jego arogancji i obojętności, przeżyć ciekawe przygody i poznać światy zwykle niedostępne dla zwykłych śmiertelników, to myślę, że wybór tego wydania jest strzałem w „10”. Czyta się długo, ale ja ani na chwilę nie poczułem się znudzony. Kolejne opowieści ładnie się zazębiają, cały czas widać trzon wokół którego biegną wątki poboczne, postaci są ciekawe i nieliniowe. Chociaż cały czas mam wrażenie, że Lucyfer jest ponad wszystkim w sensie wiedzy o tym co ma się wydarzyć. Jakby to już przeżył i miał czas na wnioski i opracowanie strategii, którą będzie mógł wykorzystać. Niczego się nie boi, doskonale prowadzi historię, wie co, gdzie, kiedy i komu powiedzieć, aby maksymalnie wykorzystać go dla własnych celów. Jakby był panem wszechrzeczy i posiadł całą wiedzę. To trochę przesada, bo z góry skazuje jego przeciwników na porażkę. A on robi wszystko z takim spokojem, jakby przeżywał te dni, te sytuacje już po wielokroć.
Trzeba dodać, że bardzo ważnymi i mającymi ogromny wpływ na całą historię postaciami w uniwersum Mike’a Careya, są dzieci. Występują w prawie każdym wątku, i często są ich głównymi bohaterami. Również kobiety to ważna część całej historii. Scenarzysta stawia je przeważnie ponad mężczyznami, tak jakby bardziej cenił ich umiejętności, wrażliwość i możliwości – Mazikeen, Jill, Elaine, Musubi, pani Izanami i wiele innych, to one tak naprawdę często tworzą kręgosłup historii, i bez nich byłaby ona dziurawa, jak ser szwajcarski.
Ale żeby nie było za słodko, to zostanę fanem jedynie uniwersum, bo sama postać Lucyfera nie przemawia do mnie. Patrząc na niego w kontekście historyczno / mainstreamowym, to drugi biegun naszych wyobrażeń. Widziałbym go bardziej jako postać rodem z np. „30 dni nocy” – w końcu jest uosobieniem czystego zła, więc powinno być brutalnie, mrocznie i krwawo. Albo chociaż w stylu Johna Constantine’a – bo trochę mnie razi ta jego fizyczna doskonałość, wygląda momentami jak z boysbandu. Aczkolwiek rozumiem założenie scenarzysty i rysowników – to miał być ukłon w stronę popkultury, i zerknięcie na Diabła z zupełnie świeżej strony.
Obejrzałem jakiś czas temu także serial, który nieco inspirowany jest postacią Lucyfera w takiej odsłonie. Ale zarówno fabuła jak i jakość zdecydowanie rozjeżdżają się z komiksem. Na plus dla komiksu oczywiście. Z chęcią zerknąłbym za to wierną ekranizację wizji Careya, bo jest tam całe mrowie scen, który na wielkim ekranie zrobiłyby fajne wrażenie. Ciekawie jest tu pokazana nie tylko walka „dobra” ze „złem”, ale i samych pobudek tegoż „dobra”. Cała sfera nadnaturalna, podzielona na dwa wrogie sobie obozy, zdaje się także przede wszystkim spełniać własne marzenia i plany. To mogłoby być całkiem udane, o ile graficy pracujący nad filmem, zaangażowaliby się tak samo jak ci odpowiedzialni za komiksy, a scenarzystą byłby Mike Carey 😉.