Marcin Majchrzak – „Stacja”
Wszyscy fani horroru znają na pewno słynne sceny z „Silent Hill”, kiedy to z nieba sypie się pył, będący efektem wiecznego podziemnego pożaru. Czytając debiut Marcina Majchrzaka miałem podobne obrazy przed oczami. I to nie tylko dlatego, że akcja powieści dzieje się na „słynącym” z bardzo zanieczyszczonego powietrza Śląsku, ale głównie poprzez klimat jaki stworzył autor. Ciężki, duszny, smutny, szary i przesycony ludzkimi dramatami. Odnosząc to do powyższego filmowego kadru ja to widziałem podobnie, z tym, że zamiast płatków bladego pyłu, z nieba powinny lecieć maleńkie skrawki starego papieru, na których, jeśli ktoś zechciałby jakiś złapać i przyjrzeć mu się, zapisane byłyby maleńkimi literami: „marazm”, „beznadzieja”, „śmierć”. To była ciekawa lektura, bo wszystkie obrazy jakie wizualizował sobie mój mózg, były w różnych odcieniach szarości, brudne, lepkie i swoim brakiem jakichkolwiek innych kolorów, wysysające z czytelnika życiodajne soki. I to według mnie jest największy plus książki i coś, co ją wyróżnia z wielu innych, podobnych. Bo, umówmy się, historia oryginalnością nie powala, nie ma w niej szalonych twistów, nie ma w niej zbyt wiele klasycznej grozy. Tak naprawdę to jest opowieść o smutku, apatii, walce z samym sobą aby w ogóle wstać rano z łóżka. To hołd złożony jakiegoś rodzaju drętwocie umysłowej, zakorzenionej we frustracji, przygnębieniu i inercji. To opis walki z przeszłością i jej demonami. Tymi prawdziwymi, jak i wytworzonymi przez zbolały umysł i wyobraźnię. Choć oczywiście pewnej dawki grozy tutaj nie brakuje. Ale jest to według mnie jedynie tło. Jest to motor napędowy wszelkich działań głównego bohatera, Piotra – który po kilkunastu latach wraca do rodzinnego miasta, aby przygotować mieszkanie po swojej zmarłej matce do wynajmu, ale zdecydowanie na pierwszy plan wysuwa się coś innego, o czym postaram się napisać poniżej.
Piotrek nie chciał tu wracać, chciałby o tym miejscu zapomnieć, ale niestety życie rzadko daje nam okazje do spełniania swoich marzeń czy nawet zachcianek. Kiedy nasz bohater mieszkał jeszcze w miasteczku, doszło w nim do kilku tajemniczych śmierci i zaginięć. Prawie wszystkie dotyczyły niestety osób z jego najbliższego otoczenia. Mimo, że Piotr od zawsze był na uboczu, nie kumplował się z połową szkoły, nie był lubiany, to udało mu się znaleźć paczkę przyjaciół z którą spędzał każdą wolną minutę życia. Zwyrol, Petrol, Nastia, Gładki – ekipa wyrzutków, nie liczących się z niczyim zdaniem młodych ludzi, nie mających specjalnych celów ani marzeń. Bo jakie można mieć marzenia, pochodząc z małego, zapyziałego, brudnego i wiecznie smutnego miasteczka? Nawet jeśli się jakieś pojawią, są szybko gaszone przez otaczającą rzeczywistość i możliwości jakie człowiek w niej ma. Jednak dzieciaki próbują jakoś żyć, uczyć się i urozmaicać sobie czas wyprawami w różne dziwne miejsca w okolicy. I tak też jest pewnego feralnego jak się później okaże dnia, kiedy to ekipa wybiera się do starej kolejowej nastawni, Chomiczówki. Miejsca dawno opuszczonego, zdewastowanego, pełnego niebezpiecznych miejsc, prętów wystających z ziemi i wszelkich możliwych pułapek wynikających z zapuszczenia i zapomnienia. Cała piątka nie wie jeszcze, że ta z początku niepozorna wyprawa wpłynie na całe ich życie i to w sposób często brutalny i wyniszczający. Tu zaczyna się groza, która otaczać ich będzie i wpływać na nich do końca życia. To będzie od tej chwili epicentrum wszelkiego zła i wszystkiego co najgorsze. Od tamtej pory wszyscy będą unikać tego miejsca jak ognia, podświadomie wyczuwając, że nie jest ono zwyczajne i to co czai się w jego murach, nie jest z tego świata…
Najbardziej tamtego dnia ucierpiał właśnie Piotr, stając się celem mrocznych i tajemniczych mocy, które zagnieździły się na terenie starej nastawni. A teraz chłopak, nie chcąc przeżywać dramatycznych wspomnień na nowo, nie bardzo garnie się do powrotu na stare śmieci, po trzynastu latach od opuszczenia domu. Ktoś jednak musi się tym zająć, jego ojciec niespecjalnie się do tego kwapi, bo od kiedy opuścił Piotra i jego matkę dawno temu, przeprowadził się do Australii i założył nową rodzinę, nie angażuje się w życie swojego pierworodnego. Piotr przyjeżdża więc, mając w planie szybkie załatwienie niezbędnych spraw i powrót do swojego życia. Nic bardziej mylnego – rodzinne miasteczko zasysa go momentalnie, powoduje całą paletę negatywnych odczuć, wrażeń, przywołuje traumę i powoli dobija mężczyznę smutkiem. Nie pomaga również fakt, że Piotr spotyka dość przypadkowo starą najbliższą przyjaciółkę, Nastię, co powoduje kolejne fale wspomnień. Dość niechętnie zaczyna się z nią spotykać i dużo rozmawiają o przeszłości. Okazuje się, że moc Zła przez tyle lat nie osłabła ani trochę, a przyjazd mężczyzny jakby wybudził je z letargu…
Historia opowiadana przez Marcina, toczy się dwutorowo. Z jednej strony mamy rok 2019 i przyjazd Piotra do miasteczka, z drugiej co chwilę wracamy do feralnego roku 2006, oglądamy retrospekcje i wizualizujemy sobie przeszłość głównego bohatera. To wszystko bardzo zgrabnie się przeplata i finalnie spaja w całość. Z tym, że finał można łatwo przewidzieć dużo wcześniej, bo Zło, które zagnieździło się w małym Śląskim mieście i jednocześnie w głowie Piotra, jest dość „proste” i niewyszukane. Szybko połapiecie się o co chodzi i jak to prawdopodobnie się skończy. Ale nie jest to wielki problem i absolutnie nie odbiera ani grama przyjemności z lektury. To fajna, choć przejrzysta historia o walce, ale też o odpowiedzialności i piętnie jakie przeszłość potrafi odcisnąć na człowieku. Powieść napisana jest bardzo dobrze, płynnie, gdzieniegdzie autor wplótł nawet pewne humorystyczne wątki, co dodatkowo dodaje weirdowego smaku całości. Wszyscy bohaterowie są wspaniale skonstruowani i wiarygodni, bardzo mocno się z nimi zżyłem, mimo że są od siebie tak naprawdę bardzo różni, łączy ich ten wewnętrzny smutek i życiowa beznadzieja.
I powiem wam, bo dość dużo o tej powieści sobie rozmyślałem, że cieszę się iż Marcin Majchrzak postanowił tak to wszystko poprowadzić i rozwiązać. Jest to opowieść z pozoru nieskomplikowana, ale można z niej wyciągnąć dużo więcej niż zostało napisane. Nie warto skupiać się na „grozie” i stawiać jej jedynie na półce z Mastertonem i Smithem. Jej moc to doskonałe współgranie ze sobą mroku i powieści tak naprawdę obyczajowej – nie boję się tego stwierdzenia! Według mnie mocą „Stacji” nie jest horror, a studium psychologiczne bohaterów. Ich rozmowy, relacje między sobą, dogryzanie, ale tak naprawdę świadomość, że oprócz siebie nie mają nikogo, odpowiadają moim wspomnieniom z czasów młodości. Pewnie dlatego książkę tak dobrze mi się czytało. Oczywiście Zło, które zagnieździło się w Chomiczówce ma decydujący wpływ na ich życia, ale dla mnie chyba ważniejsze jest to, że poznałem Piotra na wskroś, że jego lęki, ból, straty i ogólne życiowe niepowodzenia, nie zabiły w nim odpowiedzialności i cywilnej odwagi. Jakby spojrzeć na to z nieco innej perspektywy, to jest nawet powieść trochę super-bohaterska, powieść o sile charakteru i wewnętrznej chęci pokonania Zła, które wypaczyło i zniszczyło tak wiele osób, w tym i samego Piotrka.
Dobra rzecz, czytajcie, analizujcie i chłońcie ten ciężki, duszny i psychotyczny klimat małego, brudnego śląskiego miasta i jego tajemnic.