Miałem chwilę przerwy od Ennisowego Johna Constantine’a, ale te kilka miesięcy zupełnie nie wpłynęło na fakt, że go uwielbiam! 😊 Współpraca scenarzysty z rysownikiem Steve’m Dillonem to czysty ogień. Panowie rozumieją się doskonale i jest między nimi wyraźnie zauważalna chemia. Specyficzny, czarny i bezkompromisowy humor Johna Constantine’a idealnie wpisuje się w mój gust i wielokrotnie podczas lektury albo uśmiechałem się szeroko albo wręcz parskałem śmiechem, oglądając jak słynny Hellblazer podchodzi do życia, problemów zsyłanych na niego przez Niebo i Piekło i jego dość niekonwencjonalnych metod ich rozwiązywania. Taka mieszanka demonologii, okultyzmu i śmieszkowania moim zdaniem jest gotowym przepisem na sukces serii.
Run ten zaczyna się dość spokojnie, ale dla mnie od razu świetnie, bo uwielbiam przygody które dzielą ze sobą John i jeden z niewielu jego prawdziwych przyjaciół – Chas. Tym razem muszą zmierzyć się z tajemniczym prywatnym koncernem, prowadzącym na pustkowiu dziwne badania, do których nieustannie potrzebne im są świeże zwłoki… Jak to zwykle bywa z planem Constantine’a, początkowo wszystko idzie dobrze, ale wykrzacza się mniej więcej po pięciu minutach akcji. Nie inaczej jest tym razem, i nad bohaterami znowu zawisa widmo nieuchronnej śmierci. Ale do głosu dochodzą bardzo silne siły, które nie mogą poradzić sobie i pogodzić się z eksperymentami popełnianymi w ośrodku.
Początkowa część tego potężnego, 460-stronicowego tomiszcza, skupia się jednak głównie na można już powiedzieć „odwiecznym” pojedynku Constantine’a z pewnym rogatym typem, któremu John już dwa razy zaszedł solidnie za skórę i który planuje srogą zemstę i ściągnięcie tego pyskatego śmiertelnika w czeluści Piekła. Jak możecie się domyślić, dopóki John będzie miał w tej kwestii cokolwiek do powiedzenia, Diabeł może się pocałować o tam, pod ostro zakończony ogon 😉
Podoba mi się, że poznajemy sporo historii i przeszłości Johna, przeskakujemy w czasie nawet o kilkadziesiąt lat, kiedy to młody Constantine stanął przed dużym wyzwaniem oszukania zarówno „góry” jak i „dołu”. Pewnego dnia do jego drzwi zapukała dziwna para, najwyraźniej myląc go z położnikiem. Kobieta była w zaawansowanej ciąży i twierdziła, że tylko on może im pomóc. Co okazało się prawdą, nasz bohater starał się z całych sił, lawirował i używał całej swojej wiedzy aby nie dopuścić do końca świata dla tych dwojga. O tym co z tego wynikło musicie przekonać się sami, ja mogę wam jedynie zdradzić, że Constantine zdobył w tej przygodzie wieloletnią przyjaciółkę i powierniczkę sekretów. Przyjaciółkę, która mogła bardzo zaszkodzić jego największemu rywalowi z zaświatów. Kiedy upokorzony Diabeł dowiedział się o wszystkim, postanowił rzucić naszemu bohaterowi kolejne wyzwanie.
Żeby jednak czytelnik nie zanudził się ciągłymi utarczkami, wojenkami i wymianą ciosów między dobrem i złem, Ennis wprowadził w tym tomie sporo wątków obyczajowych, dotyczących oczywiście Johna i jego najbliższych. Bo mimo że jest to typ bezczelny, oschły, charakterny i czupurny, to ma też głębsze uczucia – kocha równie mocno co nienawidzi. Oczywiście na pierwszym miejscu jest jego Kit, o którą dba i stara się stworzyć z nią namiastkę rodziny, nie wprowadzając jej zupełnie w „swój” świat. Taką mają umowę. Ale oprócz dziewczyny są też siostra Johna, Sheryl oraz jej córka a siostrzenica Constantine’a – Gemma. I to właśnie jej dotyczy jedna z zebranych w tym tomie historii. Ktoś próbuje ją zaznajomić z okultyzmem, delikatnie wprowadzić w arkana aby nastolatka mogła zemścić się na pewnej zołzie… Na szczęście nasz okultystyczny samiec alfa szybko orientuje się o co biega, i załatwia sprawę jak na niego przystało – skutecznie i z klasą.
Fajnie, że cały tom to nie tylko wieczna walka, bo to by się prędzej czy później znudziło, nawet mimo genialnego humoru. Dzięki wątkom takim jak powyżej, czy chociażby kilkudziesięciu stronom poświęconym imprezie urodzinowej Hellblazera który kończy 40 lat, cała historia nabiera rumieńców i głębi. Postaci stają się trójwymiarowe, nie są płytkimi wytworami scenarzysty, ale widać doskonale że targają nimi dobrze nam znane uczucia, mają rozterki, i oprócz tych rodem z horroru, także przyziemne problemy. Byłem nieco zaskoczony częścią „urodzinową” a zwłaszcza naprawdę mocnym poluzowaniem atmosfery i przede wszystkim gośćmi! Ale o tym słowa nie powiem, nie chcą psuć wam zabawy. Rzeknę tylko na zachętę – morze alkoholu, tona zioła i ekipa rodem z… komiksu!
Ale to wszystko moi drodzy jest jedynie preludium do akcji właściwej. Bo po pozornie sielskim fragmencie, i John i my dostajemy obuchem w potylicę. W przenośni i dosłownie. Historia zaczyna pędzić na łeb na szyję, wielka polityka upomina się o swoje, pewna diaboliczna panienka upiecze dwie pieczenie przy jednym ogniu, a trup będzie słał się gęsto. I to niestety nie tylko tych złych ☹
Życie Johna wywróci się o sto osiemdziesiąt stopni za sprawą jego ukochanej Kit i pewnych decyzji które podejmie. Constantine chyba pierwszy raz w życiu aż tak poważnie się załamie, stoczy, straci sens i chęci do życia. Ale zapuści też brodę, a to na plus. Druga połowa tego tomu, to zdecydowane postawienie na poznanie osoby Hellblazera, jego rodziny, błędów, wspomnień i nierzadko ciężkich przeżyć, które z całą pewnością ukształtowały go i stworzyły go takim jakiego go znamy z późniejszych przygód. Fajny zabieg, początek jest ostry, opisuje kolejne śledztwa naszego paranormalnego detektywa, obrazuje jak bardzo podpadł Piekłu i jego zarządcy, który nie ustaje w kombinowaniu jak dobrać się temu nędznemu śmiertelnikowi do gardła. Końcówka zdecydowanie inna, spokojniejsza choć przepełniona super ciekawymi historiami, retrospektywami i również przygodami, lecz nieco innymi. A ja po tym wszystkim mam nieodparte wrażenie, że John nam dorasta. Za fasadą twardziela i nieustraszonego pogromcy wszelkiego zła czają się różne nowe dla niego myśli. Odwiedza nawet pewnego krewnego w Irlandii, aby pozyskać cenne informacje i zabezpieczyć się na wszelkie sposoby przed nieuniknioną batalią z Piekłem. Mimo lat język i bezczelność nie stępiły się wcale, ale na przestrzeni tych kilkuset stron widać, że zmieniły się i chyba cały czas zmieniają priorytety. Że podświadomie toczy walkę pomiędzy chęcią stabilizacji, a zadaniem jakie ma do wykonania. Jest już też chyba trochę zmęczony. Coraz częściej popada w jakąś lekką apatię, zwłaszcza jak w pobliżu jest ukochana Kit. Po przeczytaniu tego tomu jestem szczerze zachwycony. Autorom doskonale udało się zbalansować ilość bitki i momentów przemyśleń, akcji i czasu kiedy podejmują się ważne decyzje, wpływające na przyszłość głównych bohaterów tej sagi. Zdecydowanie polecam i fanom grozy i osobom które lubią przeczytać sobie po prostu dobry komiks. Ten jest godny tych kilku spędzonych nad nim godzin. Na koniec mały tip – czytajcie przy stole albo biurku, bo ta część runu Ennisa waży dobrze ponad 2 kg 😉