Zawsze powtarzam, że z połączenia pasji i rzetelności powstaje coś fajnego i dobrego. I kolejny raz miałem rację – debiutancki zbiór Marcina Kowalczyka narobi coś czuję niezłego zamieszania na naszym grozowym, niszowym poletku. Obraca się on wokół kolei. I to tej klasycznej, buchającej parą, śmierdzącej, hałaśliwej i mrocznej.
„Bilet w tamtą stronę”, który ujrzał światło dzienne dzięki Wydawnictwu IX, to zbiorek dwudziestu króciutkich opowiadań, w których autor romansuje sobie subtelnie z tajemniczą aurą jaka otacza temat kolei. Ja wsiąkłem zupełnie, trafiają do mnie takie teksty, podoba mi się ta lekko klaustrofobiczna atmosfera która unosi się wokół małych stacyjek, gdzieś pośrodku lasów, z jednym niewielkim peronem i jedną obsługującą to wszystko, pełną pasji osobą. Wszystkie teksty z tego zbioru przybliżają czytelnikowi metafizyczną stronę świata kolejnictwa. Tę sprzed kilkudziesięciu lub więcej lat nawet bardziej, bo zdecydowanie jestem sobie w stanie wyobrazić, że te potężne metalowe monstra w których trzewiach drzemią ludzie, leniwie przemierzające i połykające kolejne kilometry pomiędzy malutkimi stacjami, to jest coś lekko nadnaturalnego, niepokojącego. Rozumiem także podejście autora i chęć dodania do tego nieco grozy, strachu i respektu przed pociągami. Książka ofiarowuje nam przeróżne historie, od czysto obyczajowych, poprzez kryminalne, aż po te rodem z horroru czy nawet science fiction. Autor swobodnie porusza się między gatunkami, lawiruje i snuje swe fantazje z niemałym literackim kunsztem. Nie jestem fanem porównywania młodych pisarzy do ich słynnych poprzedników, ale wyraźnie widać tu wpływ Stefana Grabińskiego i jego fascynacji koleją. Specyfika i język oczywiście są tu inne, ale gdzieś tam wśród zalesionych wzgórz, trakcji i nasypów snuje się duch Graba i pokazuje autorowi kciuk w górę, uśmiechając się przy tym złowieszczo.
W zbiorku przewija się kilkunastu bohaterów, ale zdecydowana większość historii jest spięta jednym z nich – Covalusem, który początkowo jest dróżnikiem, z biegiem lat awansuje i zmienia kilka razy rodzaj wykonywanej dla PKP pracy, by finalnie zostać wewnętrznym śledczym na kolei. Zajmuje się wypadkami, tragediami na torach, rozwiązuje pewne niewyjaśnione kolejowe zagadki. Pomaga mu w tym czasem jego dawny przełożony, a później wieloletni przyjaciel – Kalota. Panowie uwielbiają się spotykać, rzucić coś na ząb, obalić kilka flaszek i rozmawiać o życiu. A historii na kolei nie brakuje – każdy dzień, każda zmiana przynosi nowe tajemnice i zalążki przyszłych legend. Jako fan subtelnej grozy doceniam zwłaszcza te najdziwniejsze i najbardziej oderwane od rzeczywistości teksty. Mamy tu pociąg widmo, który razem z pasażerami zniknął nagle z trasy kilkadziesiąt lat temu, ponieważ już po jego wyjechaniu w życie weszło nowe kolejowe prawo. Mamy kilka opowieści ściśle związanych z drugą wojną światową, smutnych i pełnych żalu, gdzie mniej jest fantastyki, a zdecydowanie więcej prawdziwego strachu i śmierci. Fani alternatywnych wersji historii powszechnej także znajdą tu coś dla siebie, podobnie jak czytelnicy zafascynowani weirdem i na przykład Lovecraftem, bo autor i dla nich przygotował pewne literackie smaczki. Czy istnieją światy równoległe, gdzie mimo śmierci w naszej rzeczywistości można dalej żyć? I jaka jest cena takiego żywota?
Jak na zbiór opowiadań sygnowany logiem „Misterium Grozy” przystało – otacza nas śmierć, niepokój i cały wachlarz negatywnych uczuć. Nie znajdziemy tu opowiadań wesołych, nie ma nawet wstawek „na rozluźnienie”. Cały czas błądzimy wśród niesamowitości, nierozwiązanych zagadek, i przedziwnych sytuacji w które wplątują się bohaterowie. Poznamy małego chłopca, który przyjeżdża do dziadka na wakacje i momentalnie zaraża się pasją do pociągów. I jak to na dziecko przystało łaknie i chłonie wszelkie legendy związane z kolejnictwem. Także tę najbardziej mroczną, o przerażającym błędnym sygnale, który wyświetla się czasem i wprowadza w błąd maszynistów doprowadzając tym samym do tragedii. Spotkamy się z dobrodusznym siłaczem, który aby ratować innych wespnie się na wyżyny swoich fizycznych możliwości i poświęci to co każdy z nas ma najcenniejszego. Przeczytamy o potężnym wybuchu w bazie wojskowej, który spowoduje ciężkie obrażenia kilkuset żołnierzy, a także dziwne i mroczne zachowanie ich przełożonych. Dowiemy się jakie tajemnice kryją odstawione na bocznice nieoznakowane wagony, i że może się w nich kryć absolutnie wszystko, łącznie z czystym szaleństwem… Ale oprócz solidnej dawki grozy, dostaniemy tu także porcję kryminałów podszytych mrokiem i nierozwiązanymi od lat łamigłówkami. Czemu na planach stacji nie uwzględniono dziwnej piwnicy, co się w niej znajduje i jak wiąże się to z pewnymi braćmi oraz owczarkiem niemieckim widywanym w okolicy? Jedno z opowiadań zdecydowanie spodoba się umysłom ścisłym, ponieważ jego bohater rozwiązuje sekret kolejowych wypadków i ilości ofiar w poszczególnych sprawach. Dzięki matematyce dochodzi do przerażających wniosków, a kiedy już to robi, pojawiają się przed nim nowe możliwości ale także potężne siły, które dają mu ultimatum…
A to tylko niektóre z przygód jakie czekają na was w tym objętościowo małym, ale literacko bardzo bogatym, zbiorze opowiadań. Autor pokazuje, że jego wyobraźnia w połączeniu z pasją do kolei to coś po co zdecydowanie warto sięgnąć.
Co do minusów zbioru, bo takie również są – co prawda podoba mi się bardzo formuła, ale osobiście wolałbym zamiast aż dwudziestu krótkich tekstów, powiedzmy pięć lub sześć dłuższych, rozwijających należycie historie w nich zawarte. Minusem jest też dla mnie fakt, że każda historia jest zamknięta – dość szybko rozwiązana i zakończona. Brakuje mi tu otwartych zakończeń, które spowodowałyby falę domysłów i brnięcia wyobraźnią coraz dalej, mimo skończonej na kartach książki historii. Autor nieco za szybko przebywa dystans między początkiem a końcem każdego swojego opowiadania. Mimo, że mamy tu dwa przypadki w sumie dłuższych tekstów rozbitych na mniejsze – mowa o sześciu opowiadaniach z numerami wagonów oraz o „Nastawni”, która składa się z trzech części i jest moim zdaniem najlepszą rzeczą w zbiorze, to jednak mam wrażenie że Kowalczyk za bardzo „rozmienił się na drobne”. Mam pewne podejrzenia co do celowości takiego działania – debiutant często zaczyna od krótkich tekstów ponieważ nie starcza mu póki co warsztatu na odpowiednie rozwinięcie każdej historii. To trochę takie „macanie tematu”, rozpisanie sobie pomysłów i zamiast umieścić je w kilku większych odrębnych opowiadaniach, tworzy się kilkanaście lub wręcz kilkadziesiąt malutkich form, aby tak naprawdę tylko liznąć każdą z poruszanych w nich kwestii, nie poszerzając jej zbytnio. Ja to rozumiem i mam nadzieję że ten debiutancki zbiorek przyczyni się do rozwinięcia przez autora skrzydeł i doczekamy się kiedyś pełnoprawnej, grubaśnej powieści. Ja chętnie bym taką przeczytał.
„Bilet w tamtą stronę” zabiera nas w podróż w czasie i światach oraz alternatywnych wersjach naszej historii. Błądzimy po lasach, wsłuchujemy się w ciszę nocy wśród której z czasem zaczynają do naszych uszu docierać dalekie, a po chwili coraz głośniejsze dźwięki mknącego po torach i rozdzierającego ciemność pociągowego składu. Trzeba zdecydowanie podkreślić i docenić także pracę jaką wykonał autor w kontekście researchu i przygotowań do pisania. Praktycznie na każdej stronie mamy kolejarski język, zwroty i dokładne opisy fachu kolejarza, maszynisty i całego sztabu ludzi związanych z każdym szczeblem pracy na kolei. Zwrotnice, bocznice, nastawnie, „sygnał na wyjazdowym” – bardzo przyjemnie się to czyta, widać ogromną wiedzę i fascynację autora, dzięki którym ten zbiór nabiera także powagi i wartości. Wydaje mi się nawet, że momentami ta nadnaturalność jest jedynie dodatkiem, a Marcin skupia się zdecydowanie bardziej na samym wątku pociągów i spraw związanych z nimi. Zbiorek Kowalczyka to powiew świeżości w polskiej grozie, a jego lektura to świetnie i miło spędzony czas. Ja sobie wręcz dawkowałem opowiadania i rozłożyłem lekturę na kilka dni, żeby spokojnie i bez pośpiechu poznawać kolejne przygody Covalusa i razem z nim rozwiązywać zagadki w które pakuje go praca na kolei.