Większość z nas myśląc i fantazjując o przyszłości, zarażona wizjami reżyserów filmów sci-fi, czy pisarzy odlatujących w kosmos dosłownie i w przenośni, sądzi że będzie łatwiej i przyjemniej. Że postęp technologiczny pozwoli nam wyeliminować choroby, przedłużyć życie, i generalnie poprawić nasz byt. Dawid posunął się nieco dalej. I zdecydowanie jego wizja niedalekiej przyszłości, zdominowanej przez nieograniczony postęp technologiczny, nie jest wizją ani pozytywną ani przyjemną, choć możliwości jakie dał swoim bohaterom, mogą skłaniać czytelnika ku temu że jest pięknie i lekko, przynajmniej na początku. Autor stawia bowiem czytelnika przed nie lada wyzwaniem. Oczywiście spodziewałem się tego po Dawidzie, byłbym zasmucony gdyby tak nie było!

Zbiór „Wszystkie grzechy korporacji Somnium” jest niezwykle równy, a poprzeczka została przez autora powieszona bardzo wysoko. Z tym, że nie jest to groza. Albo może inaczej, nie jest to groza oczywista. Na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z dark sci-fi, z absolutnymi dystopiami, z problemami ludzi przyszłości. Ale jeśli pomyślimy nad każdym z tych krótkich tekstów chwilę, możemy spokojnie wyłuskać z nich naprawdę konkretną dawkę horroru. Jeśli nie macie takiego wrażenia, spróbujcie wcielić się na chwilę w bohaterów poszczególnych opowiadań i postawcie się w ich sytuacjach, spróbujcie zastanowić się jakiś świat was otacza, jaka jest wasza przyszłość, czy macie w ogóle cokolwiek do powiedzenia w jej temacie. Okaże się wtedy, że nie znaczycie więcej niż trybik w potężnej maszynie, że czeka was w najlepszym przypadku śmierć, a czasem i ona nie jest możliwa. Ja mam po lekturze bardzo mroczne myśli, podczas czytania czułem niepokój, bo nie znoszę sytuacji w których nie mam spraw pod kontrolą, lub chociaż mogę cokolwiek zrobić, na cokolwiek wpłynąć. Większość bohaterów zbioru Dawida pozbawiona była tych elementarnych opcji…

Już pierwsze z siedmiu opowiadań zgromadzonych w tej cienkiej, 120 stronicowej książeczce, fantastycznie i ze smakiem wydanej przez Wydawnictwo IX, stawia nas do pionu i powoduje lawinę spekulacji wewnątrzczaszkowych. W „Matkach na przemiał”, Ziemia staje się wyludniona, przeżywają jedynie ludzie, których mamy zdecydowały się na pewną eksperymentalną terapię w trakcie ciąży. Jej efekty są tyleż ciekawe co mroczne, i prowadzą do szerokiej gamy przemyśleń u czytelnika. Czy nieśmiertelność jest fajna? Czy warto żyć wiecznie? Czy chcielibyście, jak ludzie podczas przemiany w wampiry, zachować aktualny wygląd już na zawsze? Jak wykorzystalibyście fakt, że liczba osób na planecie nigdy się nie zmieni, ba – będą to zawsze te same jednostki?

Drugie opowiadanie – „Wersje” – także nie bierze jeńców. Wyobraźcie sobie nasze życie, które toczy się swoimi torami, ale może nie być tym właściwym. Brzmi zawile? Cywilizacja opisana przez autora jest nieustannie nadpisywana, istnieje nieskończona ilość światów równoległych, które mieszają się i przenikają, wpływając tym samym na wszystkich ludzi, ale także na każdy aspekt każdego życia, pogodę, a nawet takie drobnostki jak kawa w knajpie. Bohater tej historii zostaje oskarżony o coś absurdalnego, ale według prawa jak najbardziej możliwego, musi się więc bronić. Pewnego rodzaju oazą spokoju w tym nieustannym chaosie zdarzeń są Domy Wspomnień – miejsca w których za opłatą możemy sprawdzić czy żyjemy w prawidłowej wersji przypisanej nam rzeczywistości. Mężczyzna udaje się tam aby sprawdzić i być może naprawić najprawdopodobniej nadpisaną z innej rzeczywistości sytuację, która może go pogrążyć…

„Ciało i krew” – chyba najlepszy tekst tego zbioru. Fenomenalnie ukazane religijne zaślepienie. Przedstawiony przez autora świat, który wyraźnie dzieli się na „jezusowy” i „diabelski”, gdzie tak naprawdę wyznawcy Chrystusa mieszkają w otoczonych murem dzielnicach, oazach w których panuje ład i porządek, a prawa boskie są najważniejsze i według nich należy żyć. Poza nimi, w innych dzielnicach i miastach panuje satanistyczny chaos, zezwierzęcenie, Sodoma i Gomora. Brak poszanowania jakichkolwiek zasad moralnych czy społecznych. Ludzie kopulują na ulicach, zabijają i atakują innych w rytm death metalu, wrzasków i wycia. Pięknie nam to Dawid zaserwował i opisał, jest tak plastycznie, idealnie widać podział na czerń i biel w tym świecie przyszłości. W takich warunkach przyszło żyć pewnemu mężczyźnie, który samotnie wychowuje jedynego syna. Syna posłusznego, wiernego zaszczepionym ideałom, świetnie się uczącego i mającego szacunek okolicznych księży. Ale wszystko do czasu, jak to zwykle bywa coś idzie nie tak, najwyższe kościelne władze w tajemnicy prowadzą pewien eksperyment, którego efekty przekroczą najśmielsze oczekiwania religijnych fanatyków. A wszystko to wpłynie bezpośrednio na ojca i syna (bez ducha świętego 😉). Genialne opowiadanie, wizualizowałem je sobie zarówno w trakcie czytania jak i długo po – to w ogóle jeden z najlepszych krótkich tekstów jakie przeczytałem w życiu. Można z niego wyciągnąć także sporo nauki odnośnie tego co pcha ludziom do głów Kościół i religia. Oczywiście Dawid mocno przekoloryzował ten świat, chociaż i nad tym można się pochylić, bo jak śledzę to co się dzieje, jak religia wpływa na naszą codzienność, jak hierarchowie kościelni są chronieni, jakimi pieniędzmi i władzą dysponują… to przeraża i daje solidnie do myślenia.

„23 minuty” zapomniałem wspomnieć wcześniej, ale w zdecydowanej większości opowiadań pojawia się oczywiście tajemnicza tytułowa Korporacja Somnium. Czasem opisywana jest w domyśle, czasem bardziej dosłownie. I do tej drugiej grupy należy wrzucić ten tekst. A oprócz tego, że jest on o przyszłości, o ingerencji w nasze mózgi, o tajemniczych eksperymentach w piwnicy, o nakładaniu się czasoprzestrzeni, o światach równoległych, to przede wszystkim jest o miłości. Bezgranicznej, wiecznej, zapętlonej i prawdziwej. Miłości ojca do córki, uczucia którego nie jest w stanie zatrzymać nawet śmierć. Tekst nieco podobny pod pewnymi względami do „Matek na przemiał”. Konkretnie chodzi mi o technologię, a właściwie jej nieograniczone możliwości, które stały się udziałem bohaterów. Ukazane tutaj uczucie jest piękne, ponadczasowe, wydaje się czymś tak podstawowym i niezniszczalnym że nie może zostać pokonane przez nic i nikogo. Ale warto spojrzeć też na drugą stronę medalu – poziom poświęcenia rodzica, strachu, niepewności, frustracji i bólu. Głębokie i szczere.

„Muzeum snów” – kolejna oda do samotności. Historia pewnego mężczyzny, introwertyka wysokiego poziomu, którego życie składa się z pracy, czyli przepisywania tekstów Marka Danielewskiego (uśmiech dla fanów „Domu z liści”) oraz jedynej pasji – poszukiwań informacji o pewnym tajemniczym Muzeum Snów oraz samego muzeum także. Jak czytałem ten krótki tekst, miałem wrażenie że otula go jakaś mgła. Że brodzimy w spowalniającej nasze ruchy i myśli substancji. Wszystko tu dzieje się niezwykle spokojnie, wręcz leniwie. Kiedy nasz bohater otrzymuje dziwną wiadomość od swojego jedynego kolegi, wyrusza pod wskazany adres i tam dopiero zaczyna się akcja właściwa. Ale co było dalej, musicie przeczytać sami. Dawid znowu pozostawił wiele czytelnikowi. Całe mnóstwo domysłów, rozwiązań i możliwych wyjaśnień całej historii. Super „płynnie” rozwiązał temat dwóch przyjaciół, bardzo mi się taki zabieg podoba. Ale czy było ich na pewno dwóch? 😉

„Książę kłamców” – najdłuższe i zarazem najdziwniejsze, najbardziej odstrzelone w kosmos opowiadanie. Mnóstwo nawiązań do filmów czy literatury, także grozy. Miasto Neonów, metropolia przyszłości, w której wyraźnie widać podział na klasy, społeczeństwo posiekane jest niewidocznymi murami, które oddzielają biedotę i literackich ćpunów od bogaczy i splendoru. Do tej pierwszej grupy należy główny bohater Maks i jego dziewczyna Klara. Uzależnieni od literatury niskich lotów, Guya Smitha, horrorów klasy B i C, space oper i wszelkich innych książek które wpadną im w ręce. Uzależnionych dosłownie, bo w świecie wykreowanym przez autora, książka to narkotyk, ciężko ją zdobyć, ale działa jak solidna porcja grzybków. Zanurzenie się w opisywane w niej historie równa się radości i odlotom po wciągnięciu białej ścieżki zdrowia. Bohaterowie zrobią wszystko aby zdobyć nowe tytuły i móc przenieść się z tego paskudnego, zboczonego i ohydnego świata gdzieś indziej, daleko. Uzależnienie tyczy się to także kwestii odstawienia, bo już po kilku godzinach ludzie odczuwają fizyczny ból, niepokój czy wręcz strach. Maks zawsze był wyalienowanym wyrzutkiem, trzymał się z boku, miał inne zdanie i trwał przy nim mimo ataków rówieśników. Po jednym z nich poznał i zaprzyjaźnił się z podobnym sobie chłopakiem – Danielem Mareckim. Gościem, który i bez literatury potrafił wspiąć się na niedostępne dla większości ludzi poziomy wyobraźni i dziwności. Jego pomysły szokowały nawet Maksa, ale podobały mu się, to było coś co ich zbliżało i pozwalało na chwilę wytchnienia w tym szalonym świecie. Tym bardziej, że Daniel cały czas utrzymywał że nie jest człowiekiem, że przybiera tylko ludzką formę aby móc jakoś funkcjonować w społeczeństwie. Jego celem było jednak zniszczenie Miasta Neonów i uparcie twierdził, że zna doskonały sposób aby ten plan ziścić. Pewnego dnia Daniel zniknął, Maks był już jednak narkomanem, coraz częściej odpadał z rzeczywistości na długie godziny, nie przejął się więc specjalnie tym faktem. Jednak kilka lat po tym zdarzeniu, do jego drzwi zastukał wysoki ubrany na czarno dżentelmen, który za górę książek zlecił mu odnalezienie starego kumpla i jego najnowszej książki, która była według niego i jego mocodawców (Somnium) żyłą złota. To co dzieje się dalej jest snem wariata. Dawid z lubością bawi się w Boga, miesza ludziom w głowach, zamienia ich miejscami, przerzuca między ciałami tę jedną jedyną, główną postać. Ale na pewno nie spodziewacie się co zrobi Maks po odnalezieniu starego przyjaciela. A może Daniel wcale nie zaginął, może jedynie przyczaił się, chcąc w spokoju wdrażać swój plan?

„Monument” – ostatni tekst, który mnie osobiście najmocniej uderzył, i z którym czuję się najbardziej związany. Dzięki mojemu synowi, którego bardzo przypomina synek głównego bohatera opowiadania. Jest to dziecko wyjątkowe, niepełnosprawne, nie mówiące, ale mające jedyny w swoim rodzaju dar. Jest oczkiem w głowie rodziców, bardzo aktywnym i absorbującym szkrabem. Uwielbia dalekie spacery, ciągnie wręcz rodziców na małe maratony – dzień w dzień, niezmordowany poszukuje wrażeń i jeszcze czegoś, czego nie zdradzę aby nie psuć lektury.

O ile pierwsza połowa tej historii była w miarę „normalna” i miałem wrażenie że wiem dokąd zmierza, to po pewnym bardzo ważnym wydarzeniu, akcja wykręciła pirueta i zaczęła żyć własnym życiem. Kompletnie nie spodziewałem się takiego zakończenia ani nawet poprowadzenia fabuły. Znowu mamy niewyobrażalny ogrom bólu i pustki, które wpływają na głównego bohatera, jego życie i dalsze poczynania. Dawid fantastycznie potrafił pokazać nam ten ból, przemianę, kwestię psychologiczną, zatracenie się w szaleństwie ojca. Ten tekst naprawdę robi wrażenie, na pewno pozostanie ze mną na długo, a finał to, mam wrażenie, dzieło Lyncha na dopalaczach. Wielkie WOW!

Mam wrażenie, że nie jest to recenzja pełna, chciałbym Wam zaserwować dużo więcej, ale Dawid pisze tak specyficznie, tak kręci fabułą, wplata tak kosmicznie niewiarygodne wątki i postaci, że zrobiłby się z tego jeden wielki spojler, a za nic nie chciałbym Wam odbierać przyjemności i ciarek które powoduje lektura. Zbiór Kaina jest przeznaczony dla świadomych odbiorców, to nie jest lektura szybka, łatwa i przyjemna. Po tych tekstach zostanie wam w głowach chaos, a w ustach metaliczny posmak. Wizje przyszłości nie będą już takie słodkie, a na słowo „nanoroboty” wzdrygniecie się. I bardzo dobrze, doceniajmy pracę autora, jego wyobraźnię i fakt że zdaje sobie sprawę że pisze dla garstki, a jednak nigdy tego nie zarzucił, a stale rozwija się i poprawia warsztat. Podoba mi się w prozie Dawida, że jego teksty można analizować na kilku płaszczyznach, można zanurzyć się w otchłań wyobraźni, spojrzeć na to co pisze przez jego ramię, wczuć się i finalnie wyciągnąć z jego opowiadań dużo więcej niż zostało napisane. To dość rzadkie w obecnych czasach, mnie odpowiada bo szukam w literaturze zupełnie czego innego niż jeszcze kilka lat temu, kiedy jedynym bodźcem do zabrania się za lekturę było fajne spędzenie czasu. Teraz chcę do tego dołączać właśnie możliwość zgłębienia myśli autora, postawienia się w roli jego bohaterów i sytuacji które ich spotykają. Też tak macie, czy to ja już świruję? Każde z opowiadań zaserwowanych nam przez Dawida w tym zbiorze to czysto futurystyczne, melancholijne, przepełnione smutkiem i samotnością wizje. Brak tu happy endów, niewiele idzie po myśli postaci które stworzył autor, los jest im raczej przeciwny i rzuca coraz to nowe kłody pod nogi. Jest buro, szaro, mokro i lepko. Na moich ustach podczas lektury pojawiał się jednak od czasu do czasu lekki uśmiech. Wtedy, kiedy wyłapywałem ukłony w stronę czytelnika, nawiązania do literatury czy filmu. Zgrabnie wplecione, nienachalne, były jak krótkie ale intensywne promienie słońca w pochmurny, jesienny dzień.