Niesamowity jest to zbiór. To książka, która swoją jakością parafrazuje nieco Schrodingera, ponieważ  „chcesz ją skończyć, i jednocześnie nie chcesz jej skończyć”. Autorka zaserwowała nam dwanaście krótkich opowieści, z których każda bez wyjątku wciąga, mieli, trawi i wypluwa szlochającego czytelnika w błoto i szarość codzienności. Rzadko zdarza się tak, żeby cały zbiór trzymał równy poziom, a jeśli jeszcze do tego ten poziom jest bardzo wysoki i to pod każdym względem, to już robi nam się biały kruk (ładnie nawiązałem do tytułu 😉). Wybraniec bardzo przyjemnie, plastycznie i przy tym mrocznie bawi się językiem i fenomenalnie tworzy ze swoich zdań obrazy, które odciskają się w umyśle i wyobraźni czytającego. A jak już jesteśmy przy temacie wyobraźni, to autorka ma naprawdę konkretną i rozbudowaną – momentami poziom absurdu przypominał mi twórczość Neila Gaimana, z jego najlepszych opowiadań i powieści, więc myślę że to zdecydowany plus.

Ja nie znalazłem w tym zbiorze zbyt dużo tradycyjnej grozy, chociaż tutaj mamy spore pole do dyskusji co jest i co może być interpretowane jako groza w tym przypadku. Mnie przede wszystkim w oczy rzucił się smutek, ból istnienia i samotność. Praktycznie każdy bohater opisywany w tym krótkim zbiorku jest w jakimś stopniu i z jakiegoś powodu wyalienowany i wyrzucony nieco poza nawias społeczeństwa czy danej grupy. Czasem z własnej woli, czasem przez to co się z nim i wokół niego dzieje. A przeważnie dzieje się naprawdę sporo rzeczy i wszystkie bez wyjątku są przedziwne, a czasem wręcz właśnie absurdalne. I tutaj, ewentualnie, można doszukiwać się właśnie grozy – ale nie grozy która straszy nas, czytelników. Horroru który przeżywają bohaterowie, narażeni na niezwykłe i chore sytuacje, stawiani przed bardzo trudnymi, życiowymi problemami i decyzjami. Najczęściej w bardzo młodym wieku. Najbardziej rzuciło mi się to w oczy w pierwszym i przedostatnim opowiadaniu ze zbiorku, czyli „Aberracji mrozowiska” i „Mnemonice termitiery”. Młodzi ludzie rzucani na głęboką, czarną i lepką wodę w sytuacjach kiedy rodzice w jakiś sposób zawodzą i na nich spoczywa opieka nad sobą i ewentualnym rodzeństwem. Chociaż dzieciństwo powinno jeszcze trwać – kończy się, a na głowę spadają problemy i sprawy dorosłości. A wszystko to w otoczeniu ciężkich, smutnych i często brutalnych wspomnień.

Operowanie smutkiem wychodzi autorce wyśmienicie. W „Morarium” starsza, schorowana kobieta musi rozstać się ze swoim wieloletnim czworonożnym przyjacielem i w tym celu udaje się w bardzo ciekawe i oryginalne miejsce, prowadzone przez jeszcze ciekawszą i bardziej oryginalną osobę…Opowieść przepełniona żalem, tęsknotą i bólem, ale wbrew pozorom to opowiadanie zawiera w sobie także największą ilość ciepła i dobroci, moim zdaniem. I to się zupełnie nie wyklucza, ogromny smutek i niewyobrażalna strata współistnieje tutaj z dobrocią i ogromną potrzebą niesienia pomocy. Najbardziej pozytywne opowiadanie w całym zbiorze. Nie jest ciężkie, traumatyczne, a raczej nostalgiczne.

Nieco inne podejście do kwestii smutku mamy w „Holometabolii lucyferazy”. Tutaj też chyba dawka weirdu jest największa. I jest też zdecydowanie najwięcej tytułowych robaków. Każdego z nas przytłaczają jakieś problemy, mniejsze lub większe, z niektórymi szybko sobie radzimy, inne ciągną się za nami miesiącami i coraz bardziej wpływają na nas i nasze życie. A gdyby tak istniał sposób żeby szybko je rozwiązać i odetchnąć pełną piersią? Łucja pracuje w firmie, która zajmuje się obsługą ubezpieczeniową bogaczy. Do jej zadań należy także rozwiązywanie wszelkich problemów z jakimi jej klienci spotykają się np. na wakacjach. Praca niezwykle stresująca i odpowiedzialna. Pewnego dnia dziewczyna zauważa, że coś dziwnego dzieje się z jej koleżanką, potem z kolejną. Zaczyna się tym interesować zaniedbując pracę, śledząc dziewczyny i dochodząc do pewnych strasznych wniosków. Historia oniryczna, nadająca się na długi nocny koszmar. Dużo mroku, który rozświetlany jest z różną częstotliwością rozbłyskami tajemniczych świetlików…

Sporo tytułowych owadów znajdziemy też we wspomnianej już „Aberracji mrozowiska” oraz w opowiadaniu „XYZ”. Choć są to historie kompletnie inne, inna jest też w nich rola owadów. W „XYZ” odgrywają rolę raczej marginalną, nie są pierwszoplanowymi postaciami, a jednak są w opowieści potrzebne. Zdecydowanie większą odgrywają jednak w „Aberracji” która otwiera zbiór. Jest to historia rodzeństwa, które musi się zmierzyć z zagadkowymi „mroźnymi punktami” w różnych częściach miasteczka w którym żyją. Mimo wiosny, a później gorącego lata, co kilka dni ludzie znajdują w swoich sadach zamarznięte, oszronione drzewa. Nikt nie potrafi wyjaśnić tych anomalii, powstają różne teorie, brane pod uwagę jest nawet UFO. Tymczasem w domu młodych ludzi, którymi „opiekuje” się chora psychicznie matka robi się coraz zimniej…być może wyjaśnienie przedziwnych odchyłów temperatury jest bliżej niż im się wydaje? To opowiadanie zrobiło na mnie chyba największe wrażenie, nie tylko z powodu oryginalności pomysłu, ale także wątku społecznego i odpowiedzialności jaka spoczywa na młodym chłopaku.

Drugim takim opowiadaniem są króciutkie „Gołębie minuty”. Niezwykle oryginalne podejście do kwestii czasu i gołębi. Plastyczność opisów, łatwość zwizualizowania sobie całej historii jest niesamowita. Mamy tutaj także ukłon w stronę ofiar zawalenia się hali podczas Międzynarodowych Targów Katowickich w 2006 roku. A więc znowu potężna dawka smutku.

Jak na zbiorek legitymujący się sformułowaniem „weird fiction”, nie mogło tu zabraknąć potężnej dawki dziwactw, przeróżnych chorych sytuacji i zdarzeń z którymi muszą sobie dawać radę bohaterowie poszczególnych opowiadań. A także ptaków! Mam nieodparte wrażenie, że Anna ma do tych latających stworzeń ogromny sentyment i słabość. Często nadaje im konkretne cechy i pewną dozę władczości. Stawia je ponad ludźmi, nakazuje rządzić i dzielić, podejmować decyzje które wpływają na bohaterów historii i nie dawać im zbytniego pola manewru oraz możliwości decydowania o sobie. Tak ptaki przedstawione są w kilku opowiadaniach, ale przede wszystkim w „Nieżyczliwości kruków”, „Ptaśnięciu” oraz „Lelkobiciu”. Tutaj to nasi skrzydlaci przyjaciele (?) wiodą prym, manipulują ludźmi, nakazują i sterują ich życiem. Z różnym skutkiem dla głównych, ludzkich bohaterów. O ile w „Lelkobiciu” przyjmują rolę poniekąd naszych władców, są nam przypisani i nierozerwalnie z nami związani, o tyle już w „Ptaśnięciu” mam wrażenie, że symbolizują rodziców, bardzo wymagających i chorobliwie wręcz pilnujących aby dziecko wypełniało swoje obowiązki i zadania. Z kolei „Nieżyczliwość kruków” obrazuje nam ptaka jako hmm…zaborczego przyjaciela? Trochę pasożyta, który poprzez swoje działania wpływa na daną osobę i jej najbliższe środowisko. W każdym z powyższych przypadków, mamy do czynienia z pewnym wypaczeniem, być może nawet z jakiegoś rodzaju złem, które przyczepia się do danej osoby i narzuca jej swoją wolę.

„Piaskun” – ten króciutki tekst na dłuższą chwilę zagościł w mojej wyobraźni, głównie dlatego że nie pasuje mi zupełnie do tego zbioru. Co absolutnie nie oznacza, że jest zły – wręcz przeciwnie, jest świetny, wielowarstwowy i mroczny. I coś mi się wydaje, że znalazłem drugie dno, bo wszystko mi w mojej teorii pasuje, ale nie chciałbym wam tego zdradzać – spróbujcie sami nad tym pomyśleć.

Jest to historia małej dziewczynki, wychowywanej jedynie przez ojca, który pracuje bardzo dużo i z tego powodu pomaga im pani Nina. Starsza osoba, która na dobranoc opowiada Klarze o Piaskowym Dziadku. Kiedy dziewczynka nie chce iść spać, straszy ją historiami o Piaskunie – złym duchu, który przyjdzie do niej w nocy, aby zjeść jej oczy. No i ok – historia sama w sobie fajna, klimatyczna, nieco zbyt krótka, ale mam wrażenie że to test dla czytelników. Że ona tutaj specjalnie nie pasuje, że to badanie gruntu pod inny zbiór opowiadań czy też może poważną powieść. A wszystko to przez to drugie dno…

To co mnie bardzo urzekło w tym zbiorku, oprócz wspomnianej już pięknej i pełnej gracji zabawy ze słowem, to fakt że wszyscy bohaterowie opowiadań tak łatwo przyswajają sobie i przyjmują za zwyczajne wszelkie dziwne sytuacje czy wręcz niemożliwe scenariusze jakie ich spotykają. Ma to w sobie pewien urok, a napisane jest tak dobrze, że i dla nas czytelników nie jest niczym dziwnym, że sowa nakazuje nam się uczyć, a w ludzkich gardłach potrafimy dostrzec głowy konkretnych gatunków ptaków… Brzmi dziwnie? Dziwnie to się poczujecie w trakcie lektury i zaraz po tym jak zamkniecie zbiorek. Gwarantuję wam, że te 200 stron wryje wam się w pamięć i na stałe zagości w sercu każdego maniaka nieco chorych i niepokojących opowiadań. Z niecierpliwością czekam na kolejne dzieła, które wyjdą spod pióra Anny Wybraniec, bo przy takiej wyobraźni nie wątpię, że każde kolejne opowiadanie czy powieść to będzie gratka i niesamowita przyjemność z lektury.