Kreska i kolory są fenomenalne. Komiks jest mroczny, klaustrofobiczny i dość ciężki w odbiorze. I jakby na przekór treści – potrzeba dużo światła, żeby go czytać. Ilustracje Bena Templesmitha tworzą niesamowity klimat, moim zdaniem dużo bardziej budują nastrój niż sam scenariusz Steve’a Nilesa. Obrazy są rozmyte, nieostre, brakuje punktów odniesienia w przestrzeni, często brakuje wręcz tła i przez to podczas lektury czujemy niepokój, bo nie mamy się o co „zahaczyć” aby dać wyobraźni odpocząć. Wszystko jest chaotyczne, ciemne, przykurzone lub ośnieżone. Twarze są niewyraźne, często powykrzywiane przeróżnymi grymasami, zwłaszcza warto zwrócić uwagę, jak dziwnie zmieniają się ludzkie twarze podczas różnych rozmów, to ciekawy zabieg i dość oryginalny. Sceny walki dzięki temu nabierają wiarygodności i głębi, widać dynamikę i szybkość wampirów, które nie mają żadnych problemów z zabijaniem i rozrywaniem na strzępy kolejnych ludzkich bohaterów komiksu. Cały czas poruszamy się trochę jakby we śnie, a raczej nieustającym koszmarze. Klimat jest mocno oniryczny, niepewny i w gruncie rzeczy smutny, bo jakąż szansę w starciu z potworami może mieć człowiek? Wbrew pozorom jednak, dzięki kilku zabiegom i twistom fabularnym – ludzie nie są skazani na sromotną porażkę.
Obaj twórcy najważniejsze role w historii obsadzili kobietami. Mężczyźni są traktowani trochę jako zaplecze, pomoc i ochrona, ale to kobiety rządzą i dzielą. Najlepiej świadczy o tym fakt, że to kobieta przeżyła masakrę w Barrow, z kolei pierwszy w historii dowód w postaci nagrania ataku wampira zleciła także kobieta, poświęcając tym samym swojego syna. Dość ciekawe podejście do tematu, bo wydawałoby się, że to jednak mężczyźni jako ci silniejsi, obrotniejsi i pewni siebie, będą rozdawali karty przejmując główne role i zadania. I kilka razy faktycznie tak jest, z tym że finalnie to dziewczyny przeżywają i mogą dalej toczyć tę nierówną walkę z nieumarłymi. Sprawa zmienia się nieco w trzeciej części tomu pierwszego, ponieważ pojawia się męski bohater, ale więcej szczegółów nie będę zdradzał, bo wszystko byłoby srogim spojlerem.
Bardzo dobrze pamiętam też film, który jest ekranizacją pierwszej historii z tego tomu. Bo historie zawarte w tym zbiorczym wydaniu EGMONTU są trzy: „30 dni nocy”, „Mroczne dni” oraz „Powrót do Barrow”. W filmie „30 dni mroku” z roku 2007 i w reżyserii Davida Slade’a historia także miała fenomenalny, ciężki klimat. Wampiry ukazane były faktycznie jako niezwykle brutalne, zdziczałe maszyny do zabijania, które korzystając z nocy polarnej urządziły sobie w Barrow ucztę i zabawę w polowanie jednocześnie. I teraz już wiem skąd wziął się pomysł na takie pokazanie krwiopijców i całego otoczenia, i odciętego od świata, zanurzonego w wiecznej (na pewno dla mordowanych i ukrywających się ludzi) nocy, Barrow. I o ile w filmowej adaptacji cała akcja działa się jedynie na Alasce, o tyle w komiksie mamy więcej lokacji, przede wszystkim Nowy Orlean, gdzie także dzieją się rzeczy ważne dla historii. Historii zgrabnie opowiadanej, ale dość sztampowej – mamy brutalnych krwiopijców, mamy twist rodem ze „Zmierzchu” i oczywiście muszą być jakieś w miarę pozytywne postaci, czyli ludzie chcący wampiry wytropić i pokonać. Najczęściej kończy się to rozerwaniem ich na kawałki i cysterną krwi, ale nie zawsze…Sądząc po grubości zarówno części pierwszej jak i tomu drugiego, który jest jeszcze obszerniejszy, dostąpimy zaszczytu wszelkich możliwych sojuszy, złamań przysięg, miłości i zdrady w przeróżnych konfiguracjach.
Najsłabszym elementem komiksu są moim zdaniem dialogi. Nie wiem czy takie były w oryginale czy zostały tylko tak przetłumaczone, ale są strasznie drętwe, sztuczne, wyprane w emocji. Jest kilka scen, w których powinny odgrywać kluczową rolę, bo przekazywane są ważne informacje, są sceny pożegnań między bohaterami, ale zupełnie nie czuć żadnych wyższych uczuć ani zażyłości między postaciami, w dialogach. Rozmowy w Barrow czy Luizjanie brzmią nienaturalnie. Mam też kilka uwag do tempa historii, a zwłaszcza do prędkości z jaką poszczególni protagoniści się poznają i jak szybko zawiązują się między nimi nici zaufania czy wręcz zakochania. Zdecydowanie zbyt szybko i przez to postaci stają się płytsze i mniej się do nich przywiązujemy.
Cała opowieść rozpoczyna się i kończy w tym samym miejscu, a więc w Barrow na Alasce, gdzie przez prawie miesiąc nie wschodzi Słońce. Idealne miejsce do nieżycia dla wampirów, prawda? Ale ludzie zamieszkujący tę niegościnną ziemię nie mają zamiaru łatwo zrezygnować ze swojego miasteczka i stawiają krwiopijcom czynny i często skuteczny opór. Wampiry czują się upokorzone do tego stopnia, że dążą do rewanżu i zmiecenia Barrow oraz jego mieszkańców z powierzchni Ziemi. Przegrupowują siły, zbierają informacje i planują atak. Ale ludzie też nie pozostają bierni i spodziewając się odwetu także uczą się jak walczyć z potworami. A pomaga im główna bohaterka całej serii czyli Stella Olemaun, była policjantka i żona szeryfa Barrow, który tamtej feralnej zimy oddał życie i nie tylko życie za nią i innych mieszkańców. Życiową misją Stelli staje się chorobliwa wręcz chęć wyzbycia się i zniszczenia wszystkich wampirów i uświadomienia ludzkości, że takie potwory naprawdę istnieją i nie są wymysłem filmowców i pisarzy horrorów. Dlatego spod jej pióra wychodzi książka „30 dni nocy” w której opisuje ze szczegółami to co ją spotkało, z czym przyszło jej się zmierzyć i stara się uświadomić niczego nie podejrzewających ludzi, że to wszystko prawda. Z kolei wampirom jest to bardzo nie na rękę, bo setki lat starały się wtopić w społeczeństwo ludzi, ukrywać i żyć gdzieś obok, w cieniach. A musimy wiedzieć, że stworzone przez Nilesa i Templesmitha wampiry to nie są bezmózgie maszyny do zabijania. One tez knują, spiskuję, zdradzają. Mają swoją starszyznę, mają drabinę społeczną, możliwości i pieniądze. To takie drugie, mroczne społeczeństwo żyjące gdzieś obok. Komiks liczący blisko 370 stron, sprowadza się więc tak naprawdę do walki, do wielu mniejszych i większych potyczek, z których raz jedna raz druga strona wychodzi zwycięsko. A finalna bitwa tomu pierwszego musi odbyć się tam gdzie wszystko się zaczęło. I zobaczymy kto zwycięży. Zobaczymy kto się jak przygotował i kto lepiej rozgryzł (hehe) przeciwnika.
Komiks jest zdecydowanie wart uwagi, przede wszystkim za specyficzny rodzaj grafik, który bardzo mocno buduje nastrój i wciąga czytelnika. Czyta się to tomiszcze dość szybko, chociaż ja i tak potrzebowałem ponad 1.5h żeby należycie nacieszyć się całością. Za chwilę zabieram się za jeszcze grubszy tom drugi i liczę, że będzie jeszcze lepiej niż teraz. Zwłaszcza w dialogach i w budowaniu głębi postaci. Chociaż rozumiem czemu bohaterowie nie są jakoś szczególnie dopracowani – nie żyją aż tak długo, żeby byli tego warci 😉