Scenarzysta Christophe Bec, znany przede wszystkim z klimatycznego i dobrze przyjętego w świecie komiksowych czytelników „Sanktuarium”, tym razem podjął współpracę z  rysownikami – Erickiem Henninot’em oraz Milanem Jovanoviciem i muszę przyznać, że otrzymaliśmy całkiem przyjemny wizualnie komiks. Co do samej historii mam niestety trochę zastrzeżeń. Najwięcej zarzutów kieruję nie tyle do scenariusza, o którym za chwilę napisze ciut więcej, co do dialogów pomiędzy bohaterami. Wyszło to momentami strasznie drętwo, rozmowy między postaciami są strasznie nienaturalne, sztucznie napisane lub tak niefortunnie przetłumaczone na język polski. Jakoś mnie to wyjątkowo tu raziło, nawet krótka dyskusja między matką i córką jest jakaś dziwna, nie wyobrażam sobie takiej rozmowy w rzeczywistości. Myślę, że w drugim tomie „Mrocznej otchłani” warto byłoby się nad tym pochylić, bo w sumie pierwszy raz w powieści graficznej zwróciło to moją uwagę aż tak bardzo.

Graficznie cały projekt wypada bardzo dobrze. Ostra kreska oraz cała gama bardzo żywych kolorów, fajnie oddają klimat opowiadanej historii. Bardzo dobrze narysowane i pokolorowane są sceny, które mają wywołać w czytelniku strach czy niepokój, a więc przede wszystkim ataki Megalodona czy też innych przedziwnych stworzeń. Podmorskie lokacje pełne są mroku i spokoju, a kiedy przenosimy się w wysokie góry, trzeba mrużyć oczy od nieskazitelnej bieli śniegu. Praktycznie wszystkie miejsca w których dzieje się akcja są wręcz przejaskrawione – idealnie zielone pola golfowe, pomarańczowo-brązowa australijska równina czy idealnie błękitne i ukazane bez żadnej skazy morze – to wszystko jest nieco przesadzone, ale wpisujące się w przygodowo-sensacyjny wydźwięk historii. Myślę, że wydanie komiksu w kolorze to doskonały pomysł, bo w wersji czarno-białej chyba w ogóle nie miałby sensu. Stracilibyśmy całe piękno i niepokój, które za pomocą kolorów są tak dobrze oddane.

Sama historia jest iście filmowa, bardzo spektakularna, szybka, akcja i lokacje zmieniają się w trybie ekspresowym. Wędrujemy od środkowej Australii, przez Karpaty, aż po Głębię Challengera, czyli najniżej położone i zbadane miejsce na Ziemi.

Bohaterami komiksu są oceanografowie, badacze mórz i oceanów którzy natrafiają na żywy okaz zwierzęcia uważanego za wymarłe miliony lat temu. Ale to co ich zaatakowało i co widzą przez szybki batyskafów zdecydowanie nie jest martwe…a to jak się później okaże tylko wierzchołek góry, bo jak wszyscy wiemy głębiny i dna oceanów są w 90% niezbadane i nikt tak do końca nie wie co się tam kryje…

Kim Melville, oceanografka zatrudniona przez ekscentrycznego podróżnika i kolekcjonera Feiersingera, na dnie największej głębi świata odkrywa sekret, który… nigdy nie powinien ujrzeć światła dziennego.

I jest to wbrew pozorom dość złożony temat, bo nie ogranicza się tylko do Megalodona, którego możemy sobie podejrzeć na okładce zbiorczego wydania trzech pierwszych zeszytów z serii: „Laguna Fortuna”, „Głębia Challengera” oraz „Potwór z Dżibuti”, zebranych pod wspólnym tytułem „Mrocznej Otchłani”, wydanego niedawno w Polsce przez EGMONT. Sprawa jest zdecydowanie poważniejsza, i nie chodzi tu tylko o największa sensację ichtiologiczną w dziejach. Okazuje się bowiem, że w różnych częściach świata, pod wodą odnalezione zostają dziwne konstrukcje skalne, a badania nad nimi wyraźnie wskazują, że nie są to twory naturalne, a miasta stworzone przez rozumne i rozwinięte cywilizacje, a które powstały tysiące lat przez piramidami egipskimi!

W pierwszym tomie „Mrocznej otchłani” skupiamy się jednak na potężnym podwodnym drapieżcy, bo nie tylko tajemniczy miliarder z Karpat chciałby mieć taki żywy okaz w swojej kolekcji…

Tak jak wspomniałem – szybkości akcji i pomysłów scenarzysty nie powstydziłaby się żadna przygodowo-sensacyjna produkcja rodem z Hollywood. Zresztą jeśli oglądaliście „Meg” czy „Piekielną głębię”, to doskonale wiecie jak ogromne podwodne przestrzenie i stworzenia zamieszkujące głębiny działają na widza czy czytelnika – ten temat ma ciągle rozrastającą się     rzeszę fanów i jest w sumie niewyczerpanym źródłem inspiracji dla kolejnych twórców, niestety najczęściej są to produkcje strasznie kiczowate i niewykorzystujące potencjału drzemiącego w pomyśle.

Tutaj mamy do dyspozycji właściwie wszystko o czym może sobie tylko czytelnik zamarzyć – nieograniczone fundusze miliarderów, spiski, potwory, szybką akcję, wybuchy, śmierć i zanosi się nawet na wątek miłosny! Jako komiks rozrywkowy, „Mroczna otchłań” sprawdza się doskonale, ja bawiłem się bardzo dobrze. Podobało mi się przeskakiwanie w czasie, raz jesteśmy w czasach nowożytnych, raz na początku XX wieku, by po chwili oglądać grafiki obrazujące czasy prehistoryczne. Wszystkie te zabiegi fajnie pokazują, że pewne rzeczy są trwałe, a to co dzieje się głęboko w ciemności oceanów zupełnie nie interesują wydarzenia dziejące się na powierzchni. Co prawda autorzy nie uniknęli kilku strasznych gaf fabularnych, typu podpalenia domku na skraju lasu i zostawienia go tak, w celu zatarcia śladów pobytu pewnego jegomościa…ale w której, nawet wysokobudżetowej produkcji nie mamy całej masy głupot, które muszą wystąpić aby pewne warunki danego gatunku zostały spełnione? Nie traktowałbym tego tytułu jako dokumentalny, a jednak czysto rozrywkowy. Mamy tu bowiem nie tylko podmorskie prehistoryczne bestie, ale także pewne wątki paranormalne, prastare cywilizacje, przesądy i zabobony, oraz mało dziewczynkę, która mam nieodparte wrażenie, odegra w całej historii jeśli nie kluczową, to ogromną rolę. Więcej nie będę zdradzał, sięgnijcie po komiks Christophe’a Bec’a i przekonajcie się sami. Jeśli nastawicie się na czystą przygodę i dużo fantazji – na pewno się nie zawiedziecie.

Jeszcze kilka słów o wydaniu EGMONTU. Standardowo, mamy twardą i lakierowaną okładkę, solidne szycie grzbietu i porządny papier, o wyrazistych kolorach już wspominałem, a 170 stron to w sam raz na jedno, godzinne posiedzenie z przygodą.