Mimo, że historia sama w sobie jest banalnie prosta i bazuje na jednym z najbardziej ogranych i przegadanych motywów, jakim jest walka dobra ze złem, najlepiej w wersji 1:1 – Wilson pokusił się także o poruszenie kilku ważnych i istotnych dla XX wieku kwestii. Pod płaszczykiem fantastycznej opowiastki o pradawnej, nieśmiertelnej, okrutnej i bezwzględnej sile, która przyczaiła się w tytułowej twierdzy na przełęczy Dinu w Karpatach, i umiejscawiając powieść w czasach II Wojny Światowej, autor bardzo dobrze omawia kwestię żydowską, przykładając do niej dużą wagę i dobitnie pokazując, jak ta mniejszość była w czasie wojny traktowana. Istotnym wątkiem są tutaj obozy przesiedleńcze, i chęć opanowania świata przez pewnego niskiego niemieckiego popaprańca, ale jednocześnie wątek ten staje się zarzewiem kilku poważnych konfliktów i mocno wpływa na fabułę powieści. Nikomu nie trzeba specjalnie tego tłumaczyć, każdy zna historię i dramat wojny, ale cała kwestia fanatyczno-religijna, fajnie koresponduje z grozą i fantastyką, wynosząc ją na poziom wyższy, niż zwykłe tanie czytadło.
Inny ciekawy aspekt, będący mocno zaznaczony w historii opowiadanej przez autora na kartach książki, ale też odnotowany w „prawdziwej” rzeczywistości wojennej – to tarcia i otwarta wrogość wśród niemieckich żołnierzy. Tu konkretnie SS i Wermacht – i nie chodzi tylko o dzierżenie faktycznej władzy, ale o podejście wysoko postawionych wojskowych do Hitlera i jego planów. Niektórzy otwarcie się z nim nie zgadzali i mówili o tym. Oczywiście nie na forum publicznym, ale jest to fakt godny odnotowania.
No dobra, ale zrobiło się historycznie, a miałem pisać o grozie. Książka ma tak naprawdę wielu głównych bohaterów, którzy zmieniają się i wymieniają, w zależności od danego fragmentu powieści. Oprócz wspomnianych nazistów, do twierdzy wezwany zostaje historyk i wykładowca uniwersytecki, chory na sklerodermię i przykuty do wózka inwalidzkiego, profesor Theodor Cuza. Przybywa na przełęcz Dinu w asyście córki, jedynej bliskiej osoby, w pełni mu oddanej i opiekującej się schorowanym mężczyzną. Magda, jako jedyna kobieta na miejscu, wzbudza pożądanie i niezdrową fascynację absolutnie wszystkich zamkniętych w twierdzy żołnierzy. Zostaje więc odesłana do pobliskiej oberży, a jej ojciec może się spokojnie zająć studiowaniem znalezionych w podziemiach ksiąg, a także dziwnego, nabazgranego krwią jednej z ofiar, napisu na jednej ze ścian, którego nikt nie potrafi przeczytać i zinterpretować… Żąda tego brutalny pozbawiony wszelkich skrupułów major SS – Kaempffer, przysłany z Warszawy, wraz z dwoma grupami Einsatzkommando w celu wyjaśnienia wcześniejszych śmierci ludzi porucznika Woermanna oraz zabezpieczenia tego strategicznego z punktu widzenia wojny, obiektu.
W tym samym czasie, przez pół świata, właśnie do karpackiej twierdzy, niestrudzenie zmierza pewien wysoki mężczyzna, wyposażony w pas ze złotem i tajemniczy, bardzo stary futerał. Jest niezwykle zdeterminowany, aby dotrzeć na miejsce jak najszybciej. Jakby gonił go sam diabeł. Nie cofnie się też przed niczym, aby wykonać swą misję…
Wielowątkowość tego horroru, mimo że wszystko jest przewidywalne i prowadzone właściwie jak po sznurku, no może jest jeden ciekawy twist, którego można się nie spodziewać, powoduje, że powieść czyta się doskonale i bardzo szybko. Mimo, że to 430 stron, a cała główna intryga, dzieje się dosłownie w kilku pomieszczeniach zamku i oberży – „Twierdza” nie nuży ani przez chwilę. Każdy z wątków opisany jest ciekawie i dokładnie, postaci są wręcz trójwymiarowe i wzbudzają adekwatne do swoich poczynań uczucia. Najlepszym przykładem może być porucznik Wermachtu, Woermann – któremu wręcz kibicowałem!
Nie wiem czy wam też, ale mnie cały finał bardzo kojarzył się z pewną walką, opisaną kilkadziesiąt lat wcześniej, pomiędzy potężnym demonem, a równie mocarnym czarodziejem…napiszcie czy też tak macie.
Mimo ogólnej pozytywnej oceny powieści, jestem nieco zawiedziony jej drugą częścią. O ile pierwsza miała w sobie bardzo dużo historii i tajemnicy – nie wiadomo było co czai się w piwnicach twierdzy, i czemu giną niemieccy żołnierze, o tyle w części drugiej, kiedy wszystko zaczyna się powoli klarować i poznajemy wiele odpowiedzi, w moim odczuciu klimat niestety siada. Robi nam się taki trochę horror klasy B, nie mówię, że to jest jakiś straszny zarzut, bo Wilson nie miał zamiaru wydawać drugiego „Egzorcysty” – bardzo poważnej powieści, jednak klimat niepokoju i strachu, jaki stworzył na początku, rozpływa się mocno pod koniec.
Niemniej, ja bawiłem się przy lekturze świetnie – również dlatego, że wydanie Vespera to kolejny ich majstersztyk. Miałem pewne obiekcje co do okładki zaprojektowanej przez Mariusza Gandzela, ale trzymając książkę w dłoniach i przypominając sobie historię (czytałem „Twierdzę” w pierwszym wydaniu, z dwadzieścia lat temu), muszę przyznać, że zarówno grafika okładkowa, jak i te wewnątrz książki, zdecydowanie dodają klimatu i mroku. Do tego dochodzi twarda oprawa, solidnie zszyty grzbiet i szum papieru, przy przerzucaniu kolejnych stron…organoleptyczny orgazm! Do którego zresztą wydawnictwo zdążyło nas już przyzwyczaić.
Jeśli macie ochotę na ciekawą, prostą historię bazującą na walce dobra i zła, lubicie czytać jak nocami coś potwornego morduje nazistów, ale nie pogardzicie też dużą dawką historii i fantastyki – „Twierdza” Paula Wilsona jest dla was, i myślę, że będziecie się bawili przy niej tak dobrze, jak ja.