„A może tam, gdzie byliśmy szczęśliwi, zawsze jest lato?”

 

Leszek Kołakowski pisze: “Doniosłość diabła łatwo sobie uprzytomnić, gdy pomyślimy o tym, ile arcydzieł literatury europejskiej – włączając utwory Dantego, Miltona, Marlowe’a, Goethego, Van den Vondela, Wiliama Blake’a i Tomasza Manna – nie mielibyśmy bez niego i co by się stało z naszymi dziełami sztuki i katedrami, gdyby wszystko, co się do diabła odnosi, nagle z nich znikło. (…) Jego trwałość w kulturze europejskiej – mimo okresów upadku, przemian w znaczeniu i rodzajach jego aktywności – dowodzi, że obecność jego zakorzeniona jest głęboko w naszym umyśle”.

 

Bohaterka debiutanckiej powieści Ani Musiałowicz „Diabeł zza okna” spędza sielskie wakacje u dziadków na wsi. Dni mijają na zabawach z koleżankami, wyprawach pod wiadukt kolejowy, aby godzinami czekać na pociąg i czuć ten dreszczyk emocji, kiedy wagony z hukiem przetaczają się im nad głowami, zabawach ze zwierzakami czy po prostu szwendaniu się bez celu, w promieniach letniego słońca. Ale we wsi zaczyna dziać się coś bardzo niedobrego, a sama Asia doświadcza tego szybko na własnej skórze, widząc za oknem domu dziadków, diabła… Kiedy przerażona dziewczynka opowiada o nim babci, ta początkowo zbywa ją śmiechem, ale kiedy przychodzi do nich sąsiadka, pulchna gaduła Grzelakowa i zaczyna szeptać babci na ucho, że we wsi zdarzyło się coś okropnego – babcia Lusia zmienia zdanie i razem z przerażoną i pobudzoną koleżanką, udają się do kościoła, a konkretnie do starej Lilianny, która jest gosposią księdza i mieszka na plebanii, aby dowiedzieć się czegoś więcej, i potwierdzić swoje przypuszczenia. A wszystko to dzieje się równo trzydzieści lat po ostatnich tragicznych wydarzeniach, które rzuciły mroczny cień na wioskę i mieszkańców…

Ależ mnie autorka zabrała w sentymentalną podróż. Nie dość, że kręgosłup powieści jest nadnaturalny, to jeszcze cała otoczka głównej historii jest doskonale przedstawiona. Pokazanie życia w tamtych czasach na polskiej wsi, wyszło autorce perfekcyjnie. I nie przesadzam, bo sam spędzałem na wsi upalne lata jako dzieciak. Zresztą jak większość młodych, przełomu lat 80/90 ubiegłego wieku. I wtedy faktycznie świat wyglądał inaczej. Wyjście na pole sąsiada, pójście do lasu za domem czy wyprawa do sklepu po gumy czy chipsy – to było to, co nas nakręcało i sprawiało, że wakacje były niesamowitą przygodą. Jak dodamy do tego nieznośny skwar lejący się z nieba, wyobraźnię młodych ludzi, łatwość wymyślania nowych strasznych historii i przygód – ach, chciałbym teraz choć na chwilę wrócić do tamtego okresu życia, do tej beztroski i laby, gdzie moim jedynym problemem była szynka na kanapce…

Doskonale bawiłem się podczas lektury, i chyba nawet te opisy prl-owskiej wsi, zaściankowości jej mieszkańców, wiary w zabobony i gusła oraz oczywiście stawianie księdza na piedestale, było ciekawsze niż sama postać diabła i jego historii. Chyba się starzeję, bo coraz częściej łapię się na tym, że szukam w grozie realizmu. Zupełnie przestały mnie pociągać potwory, wampiry i inne pierdololo spod znaku bestii, a dużo bardzie ciekawią mnie tematy i historie bardziej prawdopodobne. Chociaż akurat polska demonologia i podania które w życiu czytałem – zdecydowanie mi się podobają. W ogóle uważam (albo chcę uważać), że kiedyś, kiedy nie było telewizji, Internetu, świat był spokojniejszy, ciężej było się skomunikować, ludzi było mniej – coś więcej mogło błąkać się po polach i lasach, niż tylko smutny wiatr i krople porannej rosy. Wiem, romantyczne myślenie, ale nasłuchałem się za dzieciaka historii mojego dziadka, który żył na takiej wsi, a był to człowiek bardzo poważny, i nie wydaje mi się, żeby chciał mnie oszukać. To były po prostu inne czasy…

Ja chętnie poczytałbym jeszcze więcej takich krótkich, ale „prawdziwych” historii, gdzie akcja dzieje się w Polsce, mamy jakiś wątek demonologiczny, i dzieciaki. To moja druga w tym miesiącu książka, która może być skierowana do młodzieży, i znowu bardzo mi się podobało. Chcę więcej!

Na koniec szepnę kilka słów o rysunkach, które możemy podziwiać przy okazji rozpoczynania kolejnego rozdziału „Diabła” – bardzo klimatyczne, dobrze dopełniają treść i zwyczajnie pasują. Jak już jesteśmy przy rysunku, to na kilka zdań na pewno zasługuje grafika na okładce. Miazga. Odpowiada za nią Andrzej Masianis i zdecydowanie wywiązał się ze swojego zadania doskonale. Niby nie powinniśmy oceniać książki po okładce (a kto tego nie robi, przyznać się?) – to jednak właśnie okładka jest katalizatorem, który powoduje, że dany tytuł weźmiemy w łapki w księgarni, lub nie – nie oszukujmy się, że jest inaczej. Doskonała robota.

Debiut powieściowy Ani bardzo polecam, książeczka jest cieniutka (120 stron), ale wypełniona po brzegi wspomnieniami młodości, magią polskiej wsi i tajemniczą, mroczną i smutną historią o naszych wyborach, tych piekielnie trudnych. A także tego wszystkiego co dzieje się potem.