Mimo świetnego tłumaczenia, na początku czytało mi się powieść ciężko. Dość archaiczny język i zupełnie odmienne od obecnych zachowania bohaterów, patrząc z perspektywy naszych czasów, nadawały dziełu Wellsa nieco komediowy charakter. Jednak z czasem przekonałem się, że nie jest to do końca taka sobie opowiastka fantastyczna, a całkiem dobre studium psychologiczne. Pojawiło się również dużo więcej dynamiki i akcji, co zdecydowanie wyszło książce na plus.
 
Kto z nas nie chciałby być niewidzialny? Podglądać sąsiadki lub sąsiadów? Ukryć się w banku i szabrować po jego zamknięciu? Opcji jest naprawdę dużo i osoba kreatywna, miałaby niezłe używanie. Ale jak to zwykle bywa, jest też druga strona medalu – samotność, brak zrozumienia, agresja lub strach osób, które nie rozumieją tego stanu. I właśnie w tę stronę powędrowały myśli autora powieści Herberta George’a Wellsa „Niewidzialny człowiek”, a przypomnę tylko, że pierwotnie książka ukazała się w 1897 roku! Więc jak na tamte czasy, autor wykazał się niezłą wyobraźnią i pomysłowością. Nie tylko zresztą przy okazji „Niewidzialnego człowieka”, ale i chociażby pisząc „Wojnę światów”, którą zresztą w latach 30-tych osobiście czytał w radiu, powodując zamieszki i panikę wśród londyńskich słuchaczy. Podobnie wizjonerski był „Wehikuł czasu”, a „Wyspa doktora Moreau” to przecież rasowy horror. Moim zdaniem, facet zdecydowanie wyprzedzał swoje czasy. Ale wróćmy do „Niewidzialnego człowieka”…
 
Główny bohater to albinos, geniusz, który obsesyjnie pracował nad możliwością stania się niewidocznym dla ludzkich oczu, latami prowadził eksperymenty, a laboratorium stało się jego domem. I odniósł sukces – najpierw „znikając” kota, a potem samego siebie – co finalnie niespecjalnie mu się opłaciło i myślę, że wiedząc jak cała ta historia się skończy, zaniechałby całego doświadczenia. Chociaż z drugiej strony, kto zrozumie geniusza opętanego rządzą sławy i pieniędzy…?
 
Gryffin, bo tak ma na imię główny bohater, mimo, że nie był złym człowiekiem, praktycznie przez wszystkich napotkanych ludzi, był tak odbierany. Gbur, cham, rzezimieszek, morderca…tak opisywały go osoby, które spotkały się z nim oko w oko. Nie chcę oceniać, bo sam nie wiem jak zachowałbym się w takiej sytuacji, ale kilka błędnych decyzji oraz fakt, że był to człowiek wybuchowy i zapatrzony w siebie, nie przyjmujący krytyki i nie zgadzający się z żadnym innym zdaniem na temat czegokolwiek, niż swoje własne, na pewno nie pomagał w nawiązywaniu przyjaźni i znajomości.
 
Cała powieść tak naprawdę, to jedna wielka ucieczka – nie tylko w rozumieniu dosłownym, bo narobił wielu osobom ogromnych szkód, zarówno materialnych, jak i czysto fizycznych, czym zwrócił na siebie zdecydowanie zbyt dużo uwagi i co finalnie miało opłakany skutek, ale także ucieczka w kontekście psychologicznym. Gryffin to osoba o ponadprzeciętnej inteligencji, o aspiracjach i jasno wytyczonych celach, do których dąży po trupach. I właśnie przez takie podejście, przez takie myślenie, skończył tak jak skończył – nie wykorzystując tak naprawdę w ogóle swojego talentu i możliwości, jakie daje człowiekowi tak wielka moc jak niewidzialność. Zadziwiającym w tym kontekście wydaje się, że osoba tak mądra i obyta, ma tak przyziemne zachcianki i oczekiwania. Trochę mi się to gryzie, ale można to chyba zrzucić na karb samotności i odtrącenia przez wszystkich. Gryffin jest nieprzyjemny i niemiły dla ludzi, ludzie są tacy sami dla niego. Nie ma rodziny, nie ma przyjaciół, jest wyśmiewany na studiach, również z powodu swojego wyglądu, więc zamyka się w sobie i całą złość i smutek przelewa w menzurki i retorty. Co prawda jego praca kończy się niebywałym sukcesem i gdyby tylko był ktoś, kto odpowiednio by go pokierował, zaopiekował się nim i jego „dzieckiem” – zarówno sam wynalazca jak i cała ludzkość, mogłaby z tego wyciągnąć niesamowite zyski.
 
To w sumie jest bardzo przykre, i mimo, że Gryffin wyrządził wielu ludziom dużo zła, to mnie osobiście jest go żal. Zaszczuty człowiek, który mimo geniuszu, nie był w stanie zupełnie wykorzystać swoich pomysłów i opcji, jakie sam sobie stworzył.
 
Myślę, że ta krótka (ok. 140 stron) opowiastka, to bardzo ciekawy kąsek dla osób lubiących fantastykę, ale i interesujących się nieco nauką, i szukających w książkach nieco głębi, wielowymiarowości. Które lubią w czasie lektury i po niej, nie odkładać od razu książki na półkę i brać się za następną, ale usiąść, pomyśleć i postawić się w roli bohatera.
 
Uważam, że „Niewidzialny człowiek” to w zasadzie bardzo prosta historia, ale cały jej urok i magia, to właśnie zagłębienie się i analizowanie umysłu głównego bohatera, jego czynów i ich następstw. Polecam.
 
Wspomnę jeszcze kilka słów o samym wydaniu Zysk i S-ka Wydawnictwo, bo przyznam, że mnie miło zaskoczyli. Twarda lakierowana oprawa, świetna grafika i bardzo dobrej jakości papier. Aż miło potrzymać takie wydanie w łapkach, a jak jeszcze łączy się to z fajną zawartością, to już jesteśmy w niebie 😉