Hubert Smolarek – „Miasto niesamowitości”.
„Miasto niesamowitości to zbiór opowiadań z pogranicza weird fiction, horroru, fantastyki oraz thrillera, które łączy tytułowe miasto – Toruń. Zawarte w tomie historie zostały oparte w znacznej mierze na lokalnych legendach i tajemnicach, jak również na autentycznych, niewyjaśnionych sprawach sprzed lat. Swoją konwencją nawiązują do dokonań największych mistrzów prozy niesamowitej, takich jak Howard Phillips Lovecraft, Edgar Allan Poe, Stefan Grabiński, Herbert George Wells czy Arthur Conan Doyle.”
Nooo, nie.
Autor lub być może wydawca, zastosowali tutaj typowy „blurb bait”, że tak powiem – bo powyższy opis, który znajduje się na tyle okładki debiutanckiego zbioru opowiadań Huberta Smolarka, z pewnością przyciąga wzrok i zaciekawia – niestety to troszkę oszukaństwo, moim zdaniem.
Więcej znalazłem w trakcie lektury legend miejskich i elementów powieści przygodowej, niż faktycznej grozy niestety. Oczywiście, każde opowiadanie ma jej nieco, ale mam wrażenie, że jest to groza nieco wymuszona, a już na pewno skłaniająca się bardziej ku „Gęsiej Skórce” niż poważnym i mrocznym literackim dziełom w/w geniuszy horroru. Wydaje mi się, że autor nie do końca sobie przemyślał, w którą stronę chciałby pójść, zbiór to istny misz-masz różnych gatunków, ale przy żadnym opowiadaniu, nie poczułem nawet cienia ciarki na plecach, w przeciwieństwie do utworów Poego, Grabińskiego czy HPL-a, które mimo upływających dekad, nadal robią piorunujące wrażenie i potrafią srogo namieszać w głowie, i snach…
Widać, że autor jest młody, że uwiodła go wizja bycia pisarzem, wydać jak najszybciej, żeby móc już dotknąć swojego pierwszego papierowego dziecka – ja to oczywiście rozumiem, chociaż sam wychodzę z innego założenia – ale ja jestem chorym perfekcjonistą…
Wyłapałem kilka logicznych błędów, zwłaszcza w „Historii kilku znajomości”, ale nie chciałbym spojlerować, więc poprzestanę na tym.
Hubert, póki co, pisze dość nierówno – podobało mi się bardzo opowiadanie zdecydowanie pachnące Lovecraftem, czyli „Vilcabamba”. Generalnie autor wstrzelił się w mój gust, bo uwielbiam czytać Prestona & Childa, no i ubóstwiam Lovecrafta – połączenie tego i stworzenie opowiadania w takim klimacie – wow – biorę z pocałowaniem ręki.
Bardzo dobrze jest także napisana „Bestia” – postaci dziennikarzy i samego protagonisty (a może i antagonisty jednocześnie…?) opowiadania – bardzo dobrze stworzone, wyraziste, prawdziwe. Mimo, że historia jest prosta i szybko można domyślić się finału – to chyba jedno z lepszych opowiadań w zbiorku. Może też dlatego, że jestem świeżo po „Mindhunterze”.
Ale żeby nie było za słodko – wspomniana już wyżej „Historia kilku znajomości” – postać głównego bohatera jest tak niesamowicie irytująca dla mnie, to chyba chodzący zbiór wszystkich głównych ludzkich cech, których nienawidzę i które działają na mnie jak płachta na byka…
W opowiadaniu kuleją także dialogi, i to mocno – generalnie jak przy tym temacie jesteśmy, wspomnę jednym zdaniem o korekcie – kiepsko to wygląda, często uśmiechałem się pod nosem czytając, ponieważ niektóre zdania czy rozmowy bohaterów są okrutnie sztywne i niewiarygodne – to moim zdaniem jest do doszlifowania.
Drugim najsłabszym utworem z „Miasta niesamowitości” – jest „Trzecia trzydzieści trzy” – o ile postać jest dość dobrze skonstruowana, to opis jego nocnych spotkań i same sceny z „przeciwnikiem” – bardzo słabo napisane i strasznie niewiarygodne, niestety tutaj również kuleje logika – ja właściwie w jednej ze scen, która miała być w założeniu przerażająca – uśmiechnąłem się z politowaniem…
Natomiast niewątpliwym plusem książki, jest bohater drugiego planu – czyli Toruń. Autor bardzo zgrabnie opowiada pewne legendy, opisuje zabytki – czuć ducha grodu Kopernika zdecydowanie i to mi się bardzo podoba.
Drugim świetnym zabiegiem, jaki zastosował Hubert, jest wplatanie w opowiadania znanych powszechnie postaci – dość nowatorski i przyjemny dla czytelnika punkt programu.
Generalnie – jest dużo do poprawy. Autor popełnia chyba jeden z najczęstszych i najpopularniejszych błędów debiutanta, czyli zanadto podkreśla uczucia i wrażenia, które towarzyszą bohaterom – odziera ich w ten sposób z tej nutki tajemniczości, a czytelnikowi zabiera możliwość domysłów – a w grozie, czy generalnie w literaturze, ważniejsze jest to, co nie zostało pokazane/opisane/wyjaśnione. Jaka frajda jest w czytaniu co drugie zdanie, że stworzenia były plugawe/były pomiotami/bluźnierczo…to trzeba wyeliminować – można to zaznaczyć raz, ale potem niech klimat sam się tworzy w głowie osoby czytającej – tak to odczuwam przynajmniej ja.
Niemniej, cieszę się, że ten zbiorek wpadł mi w łapki, absolutnie nie uważam czasu z nim spędzonego, za stracony. To było przyjemne i interesujące kilka godzin.
Natomiast uważam i powtórzę to również na końcu – że opis okładkowy wprowadza w błąd i należałoby go nieco przemodelować, w przypadku drugiego wydania „Miasta”😉.